• O sztuce, wilkach i galaktycznej bransoletce

    Ostatnio zdałam sobie sprawę, że nie po drodze mi z zamykaniem sztuki w galeriach. Z barykadowaniem jej murami recenzji i zachwytów ekspertów, z okładaniem jej mądrymi słowami, blichtrem, trendami i całym tym hałasem, który może kusząco wygląda, ale w środku jest pusty jak cholera. Czuję, że sztuka niewiele ma w sobie z takiego zamkniętego stworzenia, ograniczonego wąskim światem patrzącym na nią ludzi. Jeśli miałabym do czegoś porównać tworzenie, to przede wszystkich – do krwi. Do krwi, która wyznacza rytm życia organizmu. Do krwi, która łączy całe ciało w jedno, wszystkim częściom nadając jeden bieg. Do krwi, która pcha serce do przodu i pompuje ożywcze powietrze. Gdzie tu miejsce na piedestał,…

  • Rytuał Alberta Gżegżółki

    Albert Gżegżółka, rektor Wyższej Szkoły Mediów, niechętnie zasiadał do wieczornego rytuału. To nie końca znaczyło, że rektor Gżegżółka nie lubił rutyny – wręcz przeciwnie, Albert Gżegżółka pasjami kochał przewidywalność i spokój, nawet jeśli sam z natury był hipochondrykiem i panikarzem, który topił strachy w tanim winie, pitym z butelki po drogiej whisky. W końcu Gżegżółka w Wyższej Szkole Mediów uczył ludzi, jak być medium i słyszeć głosy z zaświatów, a to przecież poważny zawód. Powagi temu zawodowi nie odbierał fakt, że Albert Gżegżółka był szynszylą. To znaczy, kiedyś w zamierzchłych czasach Albert był germańskim wojownikiem, ale skrył się w ciało gryzonia i tak już sobie radośnie pozostał na wieki. Mały…

  • Baśń o Duszy Drzewa

    Stare drzewo rosło nad morskim brzegiem. Misterna siatka korzeni mocno wgryzała się w ziemię, by dzikie wichry nie porwały drzewa w swój szaleńczy tan. Chropowaty pień widział już wiele wschodów i zachodów słońca, a ciemne igły chłonęły mądrość z soków, krążących w drzewnym ciele jak krew. Ale nikt nie wiedział, co kryje się między zwojami drzewnych słojów, nikt nie znał tajemnicy zaklętej w rachitycznej roślinie. Stare drzewo miało młodą, dziką duszę. W słoneczne poranki wypuszczało ją ze swoich objęć. Pozwalało jej hulać z wichrami w blaskach jutrzenki i tęsknie patrzyło, jak wzbija się pod złotawe chmury. Dusze już tak mają, mruczało drzewo, czując, jak korzenie drżą lekko od wgryzania się…

  • Kochanica Mgieł

    Kochanica Mgieł wyrosła na granicy mojego świata bez najmniejszego ostrzeżenia. Pojawiła się któregoś dnia – albo któregoś dnia po prostu ją zauważyłem – ale już następnego ranka, gdy spojrzałem na lekką koronkę jej kształtów, poczułem się tak, jakby miejsce na nią od zawsze tu było. Ale czy to możliwe, by żywy duch tkwił w czymś, co wyrasta z martwej ziemi? *** Zawiśniesz, Mosa, mówili wtedy w moim mieście wszyscy, którzy mnie spotykali. O moim stryczku gadały baby na targach i mieszczanie w oberżach, rzemieślnicy w warsztatach i altarystki w nawach Kawerny. Będziesz wisiał, kręcił głową mój szczery przyjaciel Agarion i wyjątkowo żaden przepis miejskiego prawa nie przychodził mu do głowy,…

  • Studnia od dech

    Studnia od dech, tak na nią mówili w sąsiedztwie. Nikt nie pamiętał, dlaczego tu stała i kto z niej ostatni korzystał. Żaden znany mi człowiek nie wydobył z niej nawet kropli ożywczej wody, przesyconej słonym smakiem podziemi. Studnia od dech sterczała od lat na środku kamienicznego dziedzińca, gardziel miała zawaloną starych dechami, belami i innym rumowiskiem, a jej smętny kształt przypominał widmo, czające pod oknem. Któregoś razu skusiła mnie studnia od dech. Któregoś dnia – posępnego dnia, mokrego dnia – gdy wracałem do domu mojej matki, zatrzymałem się przy niej chwilę za długo. W okręgu dziedzińca widziałem matczyne okno, widziałem, jak wydobywa się z niego strużka dymu, zwiastująca posiłek, w…

  • Domkruszki: Tajemne ścieżki wszystkich moich kotów

    Nie umiałabym teraz wymienić ich imion, choć wiem, że wszystkie je nazywałam. Nie umiałabym opowiedzieć o futerkach i ich plamach, o ogonkach i ich łapkach, o tym, jak im się kładły na pyszczku wibrysy i czy reagowały na „kici-kici”. Gdzieś zgubiłam pamięć ich pomruków, tony ich pomiaukiwań, nie wiedziałabym, który koci gest przypisać do kociego ciała. Ale przecież były. Koty wałęsały się całymi czeredami wokół domu. Panoszyły się w ogrodzie i na grządkach, wyłaziły z zakamarków chlewika i spomiędzy drzewek. Były małe i duże, łaciate i pręgowane, a czasem przyprowadzały za sobą równy rządek piszczących, puchatych kulek. Przynosiły nam myszy. Spotykały mnie, gdy bawiłam się przy innym domu – wychodziły…

  • Anatomia kariery

    Do naszego gabinetu poczta przychodziła dwa razy w tygodniu. Z reguły były to: rachunki (na chuj z nimi), holoulotki (diabli nadali to ustrojstwo) albo pogróżki dla Neurina, jeśli jakaś matka odkryła tatuaż, który pociecha strzeliła sobie u niego, udając, że ma powyżej osiemnastu lat. Ale tego dnia listonosz przyniósł przesyłkę do mnie. Stary robot pocztowy, który braki smaru w złączach nadrabiał sowicie alkoholem, zapukał do drzwi naszego gabinetu i wręczył mi paczuszkę. – Pan pokwituje, panie Enneries – zaburczały trybiki, udające dźwięk mowy. Totalnie zgłupiałem. Nie chodzi o to, że zapomniałem, jak się podpisywać przy tradycyjnych listach. Ostatni list, jaki dostałem to ten, w którym Dyrekcja Astrouniwersytetu informuje moją matkę,…

  • Na dzień dobry

    Nazywam się Sylwia i dorosłam do siebie. Paradoksalnie znaczy to, że sięgnęłam po złote gwiazdki i bordowe plamy akwarelowych chmur, a swoje misterne fantazje wypuściłam z szuflady. Tak, pisałam od zawsze. Tak, mówię o tym dopiero teraz. Dorosłam do sukni księżniczki z kosmicznej galaktyki, do cyrkla i linijki konstruktorki magicznego miasta, do zamyślonego uśmiechu nostalgicznej duszy. To taki moment, kiedy czuję się jak te dwie połówki mitycznej pomarańczy, które trafiają na siebie – tylko one wszystkie są we mnie, a tak poza tym, to w zasadzie jest ich trzy: ta nostalgiczna, ta magiczna i ta galaktyczna. A ponieważ ja kocham rytm słów i rytm zdań, to nawet te trzy przymiotniki…

  • Przypadek Czesi Pazurek

    To będzie proste, powiedzieli mi kiedyś, najtrudniej to tylko sprowadzić pannę młodą do piwnicy. Wpadłam na wesele jak zawsze mocno spóźniona. Eliksiry zdrady, detektory podłości, odczynniki kłamstwa i mierniki przyrodzenia swoje ważyły, dość ciężko ukrywało się je w koktajlowej torebce albo za stanikiem. Zza cekinowego brzegu mojej sukienki i tak zresztą wystawała rurka do testera jakości nasienia, ale w pewnej chwili przestałam się nią przejmować. To cudeńko wyglądało zupełnie jak złoty e-papieros, a ja zawsze lubiłam uchodzić za ekstrawagancką i bogatą. No więc, wpadam na wesele. Mam cekinową sukienkę, złote buty, burzę loków i burzę w sercu, bo ja niczego się nie boję. Aj, ta wariatka, mówili o mnie, aj,…

  • Kartografka Nieistniejących Oceanów

    Poznałam Nieistniejące Oceany tak dobrze, że zapomniałam, czym jest dobrze znany ląd. Gdy dzień otwierał podwoje nad moją pracownią, ja otwierałam swoje mapy. Gdy noc rozsypywała gwiazdy na czarnym obrusie nieba, ja składałam swoje lśniące cuda i zapadałam w sen, który mijał szybko jak błyskawica. Byle do rana, byle do świtu, byle do momentu, gdy mapa Nieistniejących Oceanów otworzy się po raz kolejny. A kiedy chciałam na własne oko zmierzyć się z tajemnicą, wyciągałam z piwnicy łódź i wypływałam na Ocean. Nie umiem powiedzieć, czy to lubię – bo to tak, jakby lubić albo nie lubić oddech, krążenie krwi czy bicie własnego serca. Ja spędzałam miriady chwil i nieprzebrane ułamki…