Kosmosy

  • Ostatni na ziemi

    Nie czuj presji. Nie czuj presji. NIE-CZUJ-ŻADNEJ-PRESJI. Ale czy można nie czuć presji w moim położeniu? W moim opłakanym, przekichanym, zaplutym położeniu, a raczej – w moim locie, w moim pędzie, w moim szybowaniu do ziemi? Nazywam się Żorżo, strach mnie rypie na przełaj i właśnie spadam z macierzystego drzewa. Jestem ostatnim żołędziem na ziemi. *** Jak to się stało? Nie wiem. Gdy byłem małym żołądkiem, gałęzie mruczały mi do snu, że kiedyś było nas więcej. Ach, te żołędzie – szumiały liście między sobą, gdy chlorofil uderzał im do głowy – w sześćdziesiątym siódmym żołędzie takiego guza nabiły kotu, że wyglądał jakby miał trzy łby! Ale to nie był sześćdziesiąty…

  • O rozstaniach i powrotach

    Złotawe kruszyny piasku przesunęły się delikatnie pod naporem lśniącej w słońcu fali, a Stworzonko poczuło przyjemne łaskotanie w stopki. Podwinęło okrągłe paluszki, miękkie łapki wsadziło w piasek i zwinęło się jak cynamonowa bułeczka, by poczuć całym sobą to słońce, tę delikatność piasku i te ciepło, które miło grzało po stworzonkowym ciałku. – Haloooo, kochaniutkie – usłyszało nagle jednak krzyk koło swojego uszka. – Co to jest za spanie? Nie ma żadnego spania! Na grzbiecie poczuło ucisk kościstych łapek i zanim zdążyło zaprotestować, wylądowało w piasku i morskiej toni, która wdarła się do noska. Zerwało się, prychnęło i wypluło resztki słonej wody, strząsnęło krople z sierści i spojrzało przez siebie. Miał…

  • Dzienniki betonowe

    Dzień 1342, popołudnie Żyję z nimi tak długo, że zapominają o moim istnieniu. Nie myślą o mnie. Nie wspominają mnie. Gdy mówią do istot wokół, nie ma tam słów dla mnie. Czasem mnie to drażni. Irytuje. Boli. Czasami, gdy szary deszcz zalewa moje szare oczy, mam wrażenie, że płynie nie z chmur, tylko z mojego serca. Ale ja przecież nie mam serca. Ja jestem tylko szarością i ciężarem, konstrukcją i fizyką, nie ma we mnie ani grama żywej tkanki. Poza nimi. Nie mam swojego serca, bo posiadłem serca ich wszystkich. To chyba jedyny plus istnienia, gdy jesteś starym, zniszczonym przez czas i ludzkie ręce wieżowcem. Dzień 1343, poranek O przepraszam,…

  • Huśtawka starego domu

    W starym, bardzo starym domu, w dzikim, bardzo dzikim ogrodzie huśtawka skrzypiała jak koło od wozu, który wiezie trumnę. Dokładnie tak i nie inaczej – to skrzypienie miało w sobie skrzek umierającego drewna, trzask załamującej się szubienicy i tę nutę zawodzenia, która rozlega się w pierwszej chwili po śmierci, gdy ktoś trzyma rękę bliskiej osoby i dociera do niego, że w tej chwili, w dokładnie tej chwili ta osoba umiera, a jej dusza bezpowrotnie rozłącza z ciałem, zostawiając tylko martwe kręgi źrenic za sobą. Dokładnie tak skrzypiała huśtawka, który bujała się na wietrze w dzikim, bardzo dzikim ogrodzie, naokoło starego, bardzo starego domu. Gdyby drzewa rosnące w ogrodzie umiały mówić,…

  • Opowiadania fantastyczne

    Piekło Niemądrych Powiedzeń

    Pracowałam już długo w Głównym Urzędzie ds. Mechanizmów Świata. Poznałam na wylot wszystkie komórki i departamenty, wszystkie magistraty i okręgi, mało tego – wiedziałam nawet, jakie pączki lubi pani Gienia z księgowości. Ale gdy dostałam wezwanie na kolejną kontrolę, zdałam sobie sprawę, że w tym jednym miejscu nie byłam jeszcze nigdy. Nigdy nie byłam w Piekle Niemądrych Powiedzeń. Zszokowała mnie już sama nazwa. Bo wiecie, my tu tak na poważnie zarządzamy tymi mechanizmami, mamy urzędy i przełożonych, kierowników i procedury, te wszystkie profesjonalne rzeczy, które w ryzach trzymają świat. A tu masz: Piekło. Jak w taniej opowiastce dla niegrzecznych dzieci. I za pewną ironię losu uznałam fakt, że Piekło znajdowało…

  • Pod namiotem

    Albert Gżegżółka wiedział, że z zaproszenia Rodryka nie wyniknie nic dobrego. Rodryk – zwany teraz Ryszardem, Rysiem, pysiulkiem, szwagrem albo mordo-ty-moja-kiedy-ostatnio-piliśmy – był kiedyś potężnym germańskim magiem, tak jak Albert. Ale Albert postawił na rozsądek. Przed swoimi wrogami skrył się w ciele szynszyli i teraz z godnością, którą może mieć w sobie tylko stworzenie trzymane w pionie przez ogon, pełnił obowiązki rektora Wyższej Szkoły Mediów, ucząc młodych ludzi, jak pełnić ten wymagający zawód. Bycie medium to przecież nie w kij dmuchał. A Rodryk wybrał o wiele gorszą ścieżkę. Rodryk ukrył się przed swoimi magicznymi wrogami w ciele białego, heteroseksualnego mężczyzny z przedmieści. Rodryk miał głupawą żonę, wkurwiające dzieci, dom na…

  • Rytuał Alberta Gżegżółki

    Albert Gżegżółka, rektor Wyższej Szkoły Mediów, niechętnie zasiadał do wieczornego rytuału. To nie końca znaczyło, że rektor Gżegżółka nie lubił rutyny – wręcz przeciwnie, Albert Gżegżółka pasjami kochał przewidywalność i spokój, nawet jeśli sam z natury był hipochondrykiem i panikarzem, który topił strachy w tanim winie, pitym z butelki po drogiej whisky. W końcu Gżegżółka w Wyższej Szkole Mediów uczył ludzi, jak być medium i słyszeć głosy z zaświatów, a to przecież poważny zawód. Powagi temu zawodowi nie odbierał fakt, że Albert Gżegżółka był szynszylą. To znaczy, kiedyś w zamierzchłych czasach Albert był germańskim wojownikiem, ale skrył się w ciało gryzonia i tak już sobie radośnie pozostał na wieki. Mały…

  • Anatomia kariery

    Do naszego gabinetu poczta przychodziła dwa razy w tygodniu. Z reguły były to: rachunki (na chuj z nimi), holoulotki (diabli nadali to ustrojstwo) albo pogróżki dla Neurina, jeśli jakaś matka odkryła tatuaż, który pociecha strzeliła sobie u niego, udając, że ma powyżej osiemnastu lat. Ale tego dnia listonosz przyniósł przesyłkę do mnie. Stary robot pocztowy, który braki smaru w złączach nadrabiał sowicie alkoholem, zapukał do drzwi naszego gabinetu i wręczył mi paczuszkę. – Pan pokwituje, panie Enneries – zaburczały trybiki, udające dźwięk mowy. Totalnie zgłupiałem. Nie chodzi o to, że zapomniałem, jak się podpisywać przy tradycyjnych listach. Ostatni list, jaki dostałem to ten, w którym Dyrekcja Astrouniwersytetu informuje moją matkę,…

  • Przypadek Czesi Pazurek

    To będzie proste, powiedzieli mi kiedyś, najtrudniej to tylko sprowadzić pannę młodą do piwnicy. Wpadłam na wesele jak zawsze mocno spóźniona. Eliksiry zdrady, detektory podłości, odczynniki kłamstwa i mierniki przyrodzenia swoje ważyły, dość ciężko ukrywało się je w koktajlowej torebce albo za stanikiem. Zza cekinowego brzegu mojej sukienki i tak zresztą wystawała rurka do testera jakości nasienia, ale w pewnej chwili przestałam się nią przejmować. To cudeńko wyglądało zupełnie jak złoty e-papieros, a ja zawsze lubiłam uchodzić za ekstrawagancką i bogatą. No więc, wpadam na wesele. Mam cekinową sukienkę, złote buty, burzę loków i burzę w sercu, bo ja niczego się nie boję. Aj, ta wariatka, mówili o mnie, aj,…

  • Wilkcieraczka

    Całe nasze nieszczęście zaczęło się od tego, że do salonu Neurina przyszedł koleś z potężnym kosmopsem. Przyzwyczaiłem się do Neurina – on jest tatuatorem kosmozwierząt, ja jestem kosmicznym weterynarzem i to dobre połączenie na naszej szalonej planecie, gdzie więcej jest kosmicznej fauny, niż ludzi. A w zasadzie: myślałem, że to dobre połączenie do dzisiaj. – Poproszę tatuaż z wilkiem. Tatuaż z wilkiem kosmopsiulkowi – powiedział koleś, który przyszedł do Neurina, gdy ja czyściłem przyrządy po operacji. Wycinałem astromątwie lokalnego mafiosa woreczek żółciowy i cóż Wam powiem, moje nerwy były wtedy w gorszym stanie od tego woreczka. Kosmopsiulek miał na moje oko 2 metry wzwyż, 2 metry wzdłuż i jeden kuper…