Baśń o Duszy Drzewa

Stare drzewo rosło nad morskim brzegiem.

Misterna siatka korzeni mocno wgryzała się w ziemię, by dzikie wichry nie porwały drzewa w swój szaleńczy tan. Chropowaty pień widział już wiele wschodów i zachodów słońca, a ciemne igły chłonęły mądrość z soków, krążących w drzewnym ciele jak krew. Ale nikt nie wiedział, co kryje się między zwojami drzewnych słojów, nikt nie znał tajemnicy zaklętej w rachitycznej roślinie.

Stare drzewo miało młodą, dziką duszę.

W słoneczne poranki wypuszczało ją ze swoich objęć. Pozwalało jej hulać z wichrami w blaskach jutrzenki i tęsknie patrzyło, jak wzbija się pod złotawe chmury. Dusze już tak mają, mruczało drzewo, czując, jak korzenie drżą lekko od wgryzania się w głębiny ziemi. Dusze potrzebują ruchu i powietrza, świateł i radości, a mrowiącym szczęściem napawał je fakt, że jego dusza zawsze do niego powracała.
Zawsze się bało, że jego dusza – szalona dusza, dzika dusza – któregoś dnia podąży gdzieś dalej, złoży pocałunek na ustach wichru i zniknie za horyzontem.

Ale nigdy nie podejrzewałoby, że to ono opuści ją pierwsze i na zawsze.

***

Tego ranka, gdy Dusza Starego Drzewa wracała z nadmorskich harców, czekała już na to, by zatopić się w labiryntach słojów. Kochała hulać z wichrem i tańczyć ze światła, ale to mądrość i czułość starego drzewa przynosiła Duszy uczucie, na które nie umiała znaleźć słowa. Tego ranka jednak wszystko było inaczej.

Wśród setek innych pni i tysięcy innych gałęzi Dusza nie znalazła swojego Drzewa.

Zamiast niego zobaczyła tylko okaleczony pniak, sterczący z ziemi jak martwy odprysk.

A zamiast szumu starych gałęzi usłyszała tylko dalekie głosy drwali.

Wtedy jej płacz przeszył plątaninę nadmorskiego lasu. Rzuciła się między wichry, wzbiła się między chmury, a jej gorycz rozpętała nad taflą morza najdzikszą, najstraszliwszą burzę. Szalała jak zraniona kochanka, rozpaczała jak osierocone dziecko, a kiedy opadła na piaski złotej plaży – wyczerpana jak chory ptak – tylko jedna myśl i potrzeba w niej tętniła.

Postanowiła sama stać się Drzewem.

Rozsiadła się na piasku i przywołała do siebie Czas. Zwiewne dłonie wpuściła w ziarenka piasku, a oczy wzniosła ku niebu. I zastygła, znieruchomiała, oddała całą swoją energię Czasowi – by zamienił ją w to, co pokochała najbardziej.

Ale czy Jedno może stać się tym, czym było Dwoje?

***

Spotkałam Duszę Starego Drzewa, gdy sama krążyłam nad morskim brzegiem. Jej pień nie miał w sobie strzelistości – wyginał się jak kręgosłup chorego zwierzęcia, jak most, któremu zabrakło oka architekta. Wątłe gałęzie sterczały na boki. Zżółkłe igły ledwo trzymały się drzewnej tkanki, a część z nich opadła już zupełnie – tam słońce prześwietlało się jak przez kostki szkieletu. Nie czułam zapachu tej Duszy, nie pachniała orzeźwiająco jak inne drzewa w lesie – zamiast tego znaczyła ją słona woń morza, jakby o swój własny zapach Dusza już nie miała siły walczyć.

A jej cień rozkładał się na piasku jak cień wygłodniałego stworzenia.

Widziałam, że Dusza Starego Drzewa drapieżnie wysuwa nadłamane szpony gałęzi ku tafli wody. Widziałam, że ostatkiem sił wznosi się ku niebu, jakby chciała mu się oddać w zupełnie. Wzlecieć tak, jak wzlatywała kiedyś. Ale teraz to nie było możliwe. Oddała się przecież Czasowi i stworzyła swoje drzewne ciało, choć nie mogła stać się tym Drzewem, które pokochała najbardziej.

Czułam jej rozpacz. Miałam wrażenie, że ciągnie ją do morza, do dzikości, do nieba. Patrzyłam na nią jak na zwierzę uwięzione w stworzonej przez siebie klatce, księżniczkę zamkniętą w zbudowanej przez siebie wieży, wędrowca, który skazał się na drogę bez odwrotu.

Czy Jedno może stać się tym, czym było Dwoje?

Tego nie wiem.

Ale wiem, że własny duch jest jak skarb, którego żadnym mocom nie wolno oddawać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *