Anatomia kariery

Do naszego gabinetu poczta przychodziła dwa razy w tygodniu. Z reguły były to: rachunki (na chuj z nimi), holoulotki (diabli nadali to ustrojstwo) albo pogróżki dla Neurina, jeśli jakaś matka odkryła tatuaż, który pociecha strzeliła sobie u niego, udając, że ma powyżej osiemnastu lat.

Ale tego dnia listonosz przyniósł przesyłkę do mnie. Stary robot pocztowy, który braki smaru w złączach nadrabiał sowicie alkoholem, zapukał do drzwi naszego gabinetu i wręczył mi paczuszkę.

– Pan pokwituje, panie Enneries – zaburczały trybiki, udające dźwięk mowy.

Totalnie zgłupiałem.

Nie chodzi o to, że zapomniałem, jak się podpisywać przy tradycyjnych listach. Ostatni list, jaki dostałem to ten, w którym Dyrekcja Astrouniwersytetu informuje moją matkę, że albo się ogarnę, albo moja rodzina zostanie zmuszona do zapłaty kary w wysokości… i tu leciała jakaś niebotyczna liczba astrodolarów, taka na dwie lub trzy linijki, bo na tyle szanowna Dyrekcja wyceniła sobie kłopoty z moją osobistością.

– No, otwórz ten list – łysy łeb Neurina wepchnął się między mnie a przesyłkę, gdy tylko robot poszedł – Może to kobieta?

Wynajmowaliśmy razem z Neurinem gabinet od wielu lat – ja, weterynarz kosmicznych kreatur, i on, tatuażysta kosmicznych kreatur. Do różnych jego dziwactw zdołałem się przyzwyczaić. Wiedziałem, że jego nerwy mają konsystencję galarety i wpada w panikę średnio co 3,5 sekundy. Wiedziałem, że zbiera uranogranaty w naszym gabinecie, a gdy nikt nie widzi: dzwoni do matki i opowiada jej o swojej karierze prawnika. Mało tego – raz nawet przearanżowaliśmy na łeb, na szyję nasz gabinet na prawniczą kancelarię, gdy szanowna madre postanowiła nas osobiście odwiedzić. Mieliśmy co prawda lekki problem, gdy maman dogrzebała się do tatuatorskich maszynek Neurina i moich serc szeklożuczków w formalinie, ale wykpiliśmy się tajemnicą śledztwa.

Ale poza tym wszystkim, Neurin był okropnym plotkarzem, a to już czasem ciężko szło mi zdzierżyć.

Szczególnie w takich chwilach, jak ta.

– Czy ty znasz taki kontrowersyjny termin jak tajemnica korespondencji? – zezłościłem się, ale wewnętrzny panikarz Neurina był zbyt zajęty lekturą.

– To z jakiejś szkoły? – mruknął, a ja odskoczyłem i zabrałem list sprzed jego nosa – Dogrzebali się, że razem podrobiliśmy Twój dyplom?

Kurwica mnie strzeliła i zalała całego.

– Nie podrobiliśmy mojego dyplomu, Neurin – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. W zasadzie to zmieniliśmy tylko „nie dopuszczony” na „dopuszczony”, czy to jednak warto toczyć aferę o trzy znaki?

– Ale jakaś szkoła do ciebie pisze – Neurin przezornie przesunął się w stronę swojego stanowiska – To co oni mogą chcieć innego?

Usiadłem za swoim biurkiem, lekceważąc parę wodnistych oczu, które śledziły mnie z psią wiernością i spojrzałem raz jeszcze na elektroniczny arkusz.

Przeczytałem to, co tam do mnie napisano.

Literka po literce, znak po znaku.

A potem zrozumiałem, że muszę się napić.

Poszedłem na zaplecze i wygrzebałem ostatnie piwo z lodówki. Kopie jak stąd do gwiazd, głosił szumny napis na etykiecie, a ja pożałowałem swoich wyborów. Do kurwy, mogłem zostać kolesiem, który pisze denne teksty na butelkach piwa i mój świat z pewnością byłby lepszy.

Ale nie był.

Ja zostałem kosmicznym weterynarzem i jak zawsze ściągnęło to na mnie nieszczęście.

– Jakie to miłe z ich strony – Neurin rozpromieniał się właśnie nad moim listem, gdy wróciłem – Uważam, że powinieneś być zachwycony.

Miałem nadzieję, że moja kwaśna mina wyraża coś zupełnie innego.

Poprosili mnie o poprowadzenie zajęć z weterynarii dla młodzieży najbogatszego gwiezdnego liceum.

To musiało się skończyć katastrofą.

***

To nie jest tak, że ja nie lubię szkół. Albo, że nie lubię młodzieży. Po prostu zęby mi w drugą stronę rosną od obcowania z przestarzałymi, zatwardziałymi organizacjami, których jedynym orężem jest hierarchia. A kociej mordy dostawałem od przebywania w towarzystwie nabuzowanej hormonami dziczy, której jedynym celem jest napić się astrowódki tak, żeby matka nie widziała.

No dobra, to jednak nie lubiłem szkół. I stanowczo nie cierpiałem młodzieży.

Do tego jeszcze drażnił mnie świat prestiżu, blichtru, modnych trendów i zasad, a autorytetom lubiłem udowadniać, że się mylą. Moja matka mogła twierdzić, że szkoła chciała mnie wywalić w deszczu zapłaconych pieniędzy, bo byłem leniem i nieukiem, ale ja doskonale pamiętałem każdą ciętą ripostę, jaką raczyłem swoich profesorów – starych dziadów we frakach, którzy ostatni raz oglądali na własne oczy zwierzę, gdy ich kot zeszczał się im na dywan i nigdzie nie było pokojówki.

Podsumowując, najbogatsze gwiezdne liceum brzmiało jak ostatnie miejsce, w którym chciałbym się znaleźć.

Gdy przyszedł ten nieszczęsny dzień, wyruszyłem z gabinetu zakutany w garnitur jak ostatni idiota. Poprzedniego wieczora próbowaliśmy namierzyć z Neurinem ten idealny strój na tę pieprzoną okazję, ale pokłóciliśmy się przy ocenie mojego ulubionego T-shirtu.

Ja twierdziłem, że będzie idealny, Neurin z wprawą stylistki dowodził, że zrobię z siebie jeszcze większego durnia, o ile to w ogóle możliwe. Nie rozumiałem jego uwag. Koszulka była solidna, miała nadruk z kotem, który ujeżdżał jednorożca na kręcącej się pizzy i ja nie miałem jej nic do zarzucenia.

Ale stchórzyłem ostatecznie i wziąłem garnitur.

Już w astrobusie ludzie patrzyli się na mnie jak na ważnego człowieka – a raczej, lustrowali takim wzrokiem mój garnitur. Miny pełne szacunku gasły, gdy ich wzrok zatrzymywał się na mojej twarzy. Pierwsze „dzień dobry” usłyszałem już na drodze do liceum – a kiedy winda wywiozła mnie wysoko do przeszklonego gmachu, na jego korytarzu czekało już na mnie trzech starych dziadów.

O, przepraszam, trzech szacownych nauczycieli.

– Czy pan Enneries? – zagadnął jeden z nich, zerkający krzywo zza najmodniejszych astrokularów.

– We własnej osobie – potwierdziłem i podałem rękę dziadydze, a reszta jego koleżków przyjrzała mi się znacząco.

– Mamy nadzieję, że zdaje sobie pan sprawę, gdzie pan został zaproszony – dziad uścisnął mi dłoń z wahaniem, a grymas wygiął jego starcze usta.

– Mam nadzieję, że zdają sobie państwo sprawę, kto został zaproszony – wypaliłem, jakby mój język ułożył się w słowa szybciej od moich myśli.

Zanim dotarłem do klasy, już byliśmy wrogami.

***

Spóźniłem się na te zajęcia o 1,5 minuty. Mówię o tym, bo uczniowie od progu powitali mnie tym wyrzutem – 1,5 minuty oddzieliło ich przecież od ich kariery i świetlanej ścieżki rozwoju, to 1,5 minuty w tyle za konkurencją, świat nie spał przez te 1,5 minuty.

Nie zesrajcie się z tymi minutami, miałem ochotę im odpowiedzieć.

Zamiast tego jednak powiedziałem:

– Dzień dobry.

Przed sobą miałem trzydziestkę z pewnością najbardziej zblazowanych stworzeń, jakie spotkałem w swoim życiu. Rozpoznawałem te typy bez wahania. Na ostatnich ławkach: cheerleaderki i chłopaki ze szkolnej drużyny, otoczeni wyziewami swoich nastoletnich hormonów. Na pierwszych ławkach: mściwe kujony, gotowe zabić, by nie pożyczyć notatek. W środkowych ławkach: wzgardliwe nerdy, chowające się w swoich klikach przed całym światem.

Wszyscy różni, ale połączeni najnowocześniejszym wnętrzem klasy, najmodniejszymi gadżetami i wyrachowaniem w nastoletnich oczach.

– Na dzisiejszych zajęciach chciałbym wam opowiedzieć o bogactwie gatunków w naszej galaktyce – zacząłem zajęcia, nagle jednak podniosła się wrzawa.

– Nie obchodzą nas gatunki w galaktyce – rzuciła sztunia z kategorii: dziewczyna kapitana drużyny – Wiadomo, że i tak za dwadzieścia lat to wszystko przestanie istnieć, poprosimy o temat istotny dla naszej kariery.

– My tu musimy mieć same piątki – dodał chłopak, który z pewnością prowadził sportową drużynę – Pan rozumie, prestiż i dobre oceny, nie po to moja stara płaci za tę szkołę.

– No dobrze, w takim zajmijmy się ludźmi, którym udało się zrobić coś niebywałego – nadal siliłem się na spokój – Odkrywcy pulsaromotyli.

– Kogo tam obchodzi odkrywanie jakichś bzdur – rzucił chłopaczek z kategorii: mściwe kujony – Zajmijmy się czymś perspektywicznym dla naszej kariery.

– Piątki i prestiż, panie weterynarz – przypomniał drużynowy mięśniak.

Zacisnąłem zęby i sięgnąłem do torby żałując, że nie podpieprzyłem Neurinowi kilku uranogranatów.

– W porządku, w takim razie praktyka. Praktyka zawsze jest perspektywiczna – wyciągnąłem z torby słów z formaliną – Rozbiór serca meteorożca, czy ktoś odważy się zacząć?

Otworzyłem słój i wyciągnąłem potężny mięsień, a klasa spojrzała na mnie z obrzydzeniem.

– Babranie się w bebechach? – wyraził swoją wątpliwość jeden ze wzgardliwych nerdów – To…

– … nie jest zajęcie zgodne z profilem waszej kariery? – przerwałem mu, a moje myśli oddały walkowerem władzę dla języka. – To ja wam coś powiem, moi drodzy, coś być może wywrotowego:  wiecie, że żaden pracodawca w galaktyce nie będzie zwracał uwagi na wasze piątki, a światu trzeba innych rzeczy niż waszej bufonowatej kariery?

I wtedy rozpętało się piekło.

***  

Okrężną drogą wracałem do naszego gabinetu, lekceważąc spojrzenia ludzi w astrobusie. Zazdrościłem szczerze spokoju dla serca meteorożca, a widok galaktyk za szybami pojazdu napełniał moje myśli eskapistycznym pierdoleniem.

Gdy wróciłem do naszego gabinetu, Neurin wypuścił z rąk maszynkę na mój widok. Umknąłem od razu na zaplecze, nie chcąc mu płoszyć klienta, ale dopadł mnie, zanim zdążyłem zdjąć krawat.

– Poszedłeś prowadzić lekcję czy napierdalać się z połową szkoły? – rzucił z ekscytacją strachliwego plotkarza, a ja spochmurniałem.

– A na co ci to wygląda?

Neurin zmierzył wodnistymi oczami moją obitą gębę, siniaki wokoło oczu i rozdarty garnitur, na którego kołnierzu odcisnęła się krwawy ślad szczęki.

– Zarywałeś do laski kapitana drużyny? – zakpił, a ja pokręciłem głową.

– Gorzej – odparłem – Próbowałem im uświadomić, jakie to wszystko ma znaczenie.

Neurin przejął się absolutnie. Wyciągnął z lodówki piwo, którego zapasy musiał uzupełnić, przyłożył mi najpierw puszkę do najbardziej obitych partii gęby, a potem wetknął mi ją do ręki.

Zaniepokoiłem się, gdy ją otworzył i zaczął mówić.

– Na luzie, stary. Kolejnym razem ja pójdę, przebiorę się za ciebie, zrobię im parę dziarek i nikt nie będzie narzekał – spojrzałem na niego zdziwiony, bo mój koleżka rzadko kiedy wypowiadał tak złożone zdania. – Nawet mogę założyć tę twoją koszulkę, najgorzej tylko będzie z włosami, ale ja już…

Chłód podejrzenia objął mnie szponowatą ręką.

– Neurin, czy ty coś wiesz?

Wodniste oczy wbiły spojrzenie w ziemię.

– No… bo… zanim ty zdążyłeś wrócić, to już przyszło pięć kolejnych szybkobieżnych listów.

Puszka piwa wypadła mi z dłoni. Ale nie zwróciłem uwagi ani na denny napis, ani na żółtą, cieknącą po podłodze strudze.

– W jednym dyrektor szkoły gratuluje Ci sprowokowania młodzieży do rozważań – wymamrotał Neurin – Napisał ci tam, że młodzież nigdy jeszcze nie była taka pobudzona, a kontakt z ryzykownych ideami sprawił, że tym bardziej zrozumieli wagę…

– … piątek i kariery? – skończyłem ponuro, a Neurin spojrzał na mnie zaskoczony.

– Kolejne cztery to zaproszenia z innych szkół na lekcje.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *