Przypadek Czesi Pazurek

To będzie proste, powiedzieli mi kiedyś, najtrudniej to tylko sprowadzić pannę młodą do piwnicy.

Wpadłam na wesele jak zawsze mocno spóźniona. Eliksiry zdrady, detektory podłości, odczynniki kłamstwa i mierniki przyrodzenia swoje ważyły, dość ciężko ukrywało się je w koktajlowej torebce albo za stanikiem. Zza cekinowego brzegu mojej sukienki i tak zresztą wystawała rurka do testera jakości nasienia, ale w pewnej chwili przestałam się nią przejmować.

To cudeńko wyglądało zupełnie jak złoty e-papieros, a ja zawsze lubiłam uchodzić za ekstrawagancką i bogatą.

No więc, wpadam na wesele. Mam cekinową sukienkę, złote buty, burzę loków i burzę w sercu, bo ja niczego się nie boję. Aj, ta wariatka, mówili o mnie, aj, Czesia Pazurek, jak wjedzie, to poziom testosteronu spada poniżej zera – a ja zawsze wtedy mówiłam: pierdolicie, kochaneczki, pierdolicie i nie chodzi mi o to, co robiliście wczoraj pod kołderką.

Na weselu rypie już muzyka. Kapela rzępoli smętne disco polo, laska za mikrofonem ma taką minę jak ja na szkolnej akademii, ale niestety nie śpiewa o opłotkach i kransoludkach. Koleś napieprza w klawisze z gracją drwala rąbiącego las sekwoi, a typ od gitary gra tak, jakby zamiast gitary macał kogoś po cyckach.

Wnioskując po płynności melodii, nie są to zbyt równe cycki.

Zdejmuję wysadzane brylantami okulary i rozglądam się. Na lewo – typ z cyklu: wuja Marian, wąs, łysina i morze obleśnych żartów za pazuchą. Obok niego – ciocia Grażyna, albo inna Wiesława, a może nawet Gienia. Na głowie ma fryzurę inspirowaną wdziękiem kalafiora, na twarzy resztki podkładu pierwszy raz w tym wieku, a garsonka zaraz po weselu powędruje niechybnie na półkę z oznaczeniem: użyć drugi raz w dniu pogrzebu. Dzieciaki biegają chmarą, młodziki łypią póki co po kątach, a jedna, pucołowata dziewczynka z różowymi gumkami bezczelnie leje wódkę do kubeczka z sokiem, ozdobioną słomeczką z różowawym misiem.

Znam ja ich wszystkich zbyt dobrze.

Pannę młodą dostrzegam na końcu, odgrodzoną chmarą ludzi. Podbiegam do niej, dziewczyna ma grzywkę, ciemne włosy i jest mocno przestraszona. Odciągam ją na bok, udaję przyjaciółkę, ona w smutnym umpa-umpa muzyki nie umie mi odmówić.

A kiedy lądujemy w kiblu w piwnicy, zaśmiewając się jak dwie przyjaciółki – choć tylko jedna z nas naprawdę rechocze – mówię dziewczynie, o co tu chodzi naprawdę.

– Muszę tam wejść w Twojej sukni. Odebrałam cynk, że dzieją się tutaj złe rzeczy.

***

Ile czasu zajmuje mi przekonanie dziewczyny? Za długo. Laska opiera się, ale kibel ma metr na metr i to ja stoję bliżej wyjścia. Wychodzę po długiej chwili, eliksir zmiennokształtu już się odpalił, więc mam grzywkę i ciemne włosy. Wpadam na salę w sam środek rejwachu, licząc, że goła panna młoda nie ucieknie z kabiny w akcie desperacji.

Za pończochą mam detektor podłości. Jak perfumę rozpyliłam sobie eliksiry na zdradę. Odczynniki kłamstwa tkwią mi za stanikiem, a miernik przyrodzenia udaje, że jest bransoletką.

Dość długą bransoletką, bo musi mieć skalę na najróżniejsze przypadki.

Tanecznym krokiem mijam wuja Mariana i wszystkie inne ciotki. Dopadam pana młodego – wygolony typo o wodnistych oczach patrzy się na mnie zaskoczony, a ja klnę sama na siebie w myślach. Gdzie z tymi zębiskami, gdzie z tym uśmiechem, gdzie z tą brawurą myślę sobie – ta panna młoda była cicha jak myszka.

No więc ja też jestem cicha jak myszka. Łypię spod grzywki, ruszam do tańca, a moje skarby cichutko pracują.

Eliksiry pylą się i widzę, jak w moim pierścionku zmienia się kolor oczka. Detektor napieprza mi wciąż za udem, tak mocno, że boję się o jego burczenie. Odczynniki kłamstwa robią się ciepłe, a miernik przyrodzenia – no tym razem nie jest mi zupełnie potrzebny.

– Skąd masz taką piękną biżuterię? – sapie mi do ucha pan młody, a ja widzę, jak łypie nad moją głową na inne panienki, szczególnie: na jedną rudą w kusej, czerwonej sukience.

– Wujek mi dał.

– Jaki wujek?

– Przecież wiesz, jaki wujek. Tylko jeden wujek może mi dać taką… taką… no taka długą biżuterię – kluczę i rumienię się, bo ta panna młoda nigdy w życiu nie powiedziałaby: biżuterię w kształcie potężnego chuja.

– Niezły wariat ten wujek Marian – rechocze pan młody, a wtedy moje mierniki kończą swoją pracę.

I ja już wszystko wiem.

***

– Nie panikuj – mówię potem do nieśmiałej dziewczyny, gdy ona już odzyskała swoją suknię, a ja wbiłam się na nowo w cekinowe szmatki – Ja jestem Czesia Pazurek, ze mną nie zginiesz. Jestem Wykrywaczką Łobuzów i Tropicielką Męskiej Szumowiny.

Dziewczyna gapi się na mnie spod grzywki, jakbym zesrała się złotem, które od razu zmieniło się w jednorożca i zaczęło płynnie mówić po angielsku.

– Ale mój misio… – szepcze naiwnie, a ja kiwam głową ze zrozumieniem.

Ach, te misie. Te pieprzone, zasrane niedźwiedzie, których morale jest płaskie jak skóra zwierzaka, rozlozona przed telewizorem.

Zza uda wyciągam malutki paragon z kartami pomiaru i zaczynam tłumaczyć dziewczynie parametry.

A potem jest tak, jak zawsze: trochę krzyku, trochę płaczu, trochę wspomnień, aż wreszcie panna młoda siada pod ścianą wśród swoich falban jak zżarta i wypluta beza, a łzy zaczynają płynąć i rzeźbić wąwozy w jej makijażu.

Zawsze jest mi ich szkoda w tej chwili, ale do jasnej anielki, nie po to zostałam Wykrywaczką Łobuzów, by skazywać kobiety na draństwa męskiej szumowiny. Siadam obok niej. Ze stanika wyciągam piersiówkę i żelki. Łoimy wódkę, która ma smak misia haribo, a z góry dochodzą nas śpiewacze jęki. Zaczyna mi mówić o Kaśce spod piątki, o późnych powrotach, o zużytej gumce, którą raz czy dwa znalazła na tyle samochodu, o wieczorach, w których nie znaleźli żadnego tematu i urlopach, które dla niej bliższe były udręki. Mówi o matce, która wspominała o jej weselu odkąd skończyła podstawówkę, o ojcu, który od matury odlicza, aż się zjawią wnuki, o całej wsi z wujem Marianem na czele, która zawsze łapie ją za brzuch, gdy tylko się pojawi, a ja wciąż kiwam głową ze zrozumieniem.

– I co ja mam teraz zrobić? – mówi mi na koniec – Mówili mi, że łobuz to kocha najbardziej – mruczy, a ja ze schowka pod zlewem wyciągam same niezbędne teraz rzeczy.

Gaśnicę, wiadro pomyj i ogromną siekierę.

– Myślę, że teraz, na tym weselu, to ty moja droga, powinnaś zostać największym łobuzem.

 Po siekierę i wiadro pomyj sięga jeszcze jak cicha myszka. Ale gdy razem wychodzimy na schody, mam obok siebie najdzikszą szczurzycę.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *