• O rozstaniach i powrotach

    Złotawe kruszyny piasku przesunęły się delikatnie pod naporem lśniącej w słońcu fali, a Stworzonko poczuło przyjemne łaskotanie w stopki. Podwinęło okrągłe paluszki, miękkie łapki wsadziło w piasek i zwinęło się jak cynamonowa bułeczka, by poczuć całym sobą to słońce, tę delikatność piasku i te ciepło, które miło grzało po stworzonkowym ciałku. – Haloooo, kochaniutkie – usłyszało nagle jednak krzyk koło swojego uszka. – Co to jest za spanie? Nie ma żadnego spania! Na grzbiecie poczuło ucisk kościstych łapek i zanim zdążyło zaprotestować, wylądowało w piasku i morskiej toni, która wdarła się do noska. Zerwało się, prychnęło i wypluło resztki słonej wody, strząsnęło krople z sierści i spojrzało przez siebie. Miał…

  • Dzienniki betonowe

    Dzień 1342, popołudnie Żyję z nimi tak długo, że zapominają o moim istnieniu. Nie myślą o mnie. Nie wspominają mnie. Gdy mówią do istot wokół, nie ma tam słów dla mnie. Czasem mnie to drażni. Irytuje. Boli. Czasami, gdy szary deszcz zalewa moje szare oczy, mam wrażenie, że płynie nie z chmur, tylko z mojego serca. Ale ja przecież nie mam serca. Ja jestem tylko szarością i ciężarem, konstrukcją i fizyką, nie ma we mnie ani grama żywej tkanki. Poza nimi. Nie mam swojego serca, bo posiadłem serca ich wszystkich. To chyba jedyny plus istnienia, gdy jesteś starym, zniszczonym przez czas i ludzkie ręce wieżowcem. Dzień 1343, poranek O przepraszam,…

  • E-book i inne cuda

    O tym, jak stanęłam za ladą Sklepiku z Kosmosami

    Mam takie zdjęcie w telefonie, które zawsze będzie mi przypominało czas, gdy powstawał mój pierwszy e-book. Na tym zdjęciu mam krótkie spodnie, bluzę w kwiaty i obłęd w oczach. Siedzę na swojej kanapie, w jednym ręku trzymam kawałek pizzy, w drugiej – złoty kubek, który kryje w sobie wino. Zdjęcie robi mój mąż – jedną ręką, bo w drugiej także lawiruje z pizzą. Czy to fotka z imprezy? Czy to fotka z kacowego poranka? Ależ skąd! Tą fotkę można by nazwać: jak naprawdę wyglądają pisarze po pracy. Zrobiłam ją 37 minut po odpaleniu Sklepiku z Kosmosami. *** Lata prowadzenia warsztatów nauczyły mnie, by na swojej liście Rzeczy Do Przygotowania się…

  • O deszczu, wilkach i Profesjonalnej Pisarce

    Gdybym nie wpadła na pomysł zarabiania za pomocą takiej czynności jak pisanie, mogłabym dorabiać jako barometr. Serio. Mogłabym być papugą, która siedzi na ramieniu kapitana piratów i drze mordę, jak ma iść deszcz. Wyczuwałabym go znikąd. Dookoła piękne morze, bezchmurne niebo, spokój i łagodny wietrzyk, a tu nagle rozlega się mój wrzask. I już wiadomo, że idzie na burzę, wichurę i ogólnie armaggedon. Niestety jednak, życie nie zaproponowało mi posady papugi kapitana piratów, tylko codzienność zwykłej Sylwii. W efekcie odkąd świat zmienił się na bardziej jesienny, mój mózg budzi się około godziny dwunastej. Moja głowa reaguje migreną na każdy deszczyk. A jeśli pada na przykład trzy razy dziennie, to ja…

  • Huśtawka starego domu

    W starym, bardzo starym domu, w dzikim, bardzo dzikim ogrodzie huśtawka skrzypiała jak koło od wozu, który wiezie trumnę. Dokładnie tak i nie inaczej – to skrzypienie miało w sobie skrzek umierającego drewna, trzask załamującej się szubienicy i tę nutę zawodzenia, która rozlega się w pierwszej chwili po śmierci, gdy ktoś trzyma rękę bliskiej osoby i dociera do niego, że w tej chwili, w dokładnie tej chwili ta osoba umiera, a jej dusza bezpowrotnie rozłącza z ciałem, zostawiając tylko martwe kręgi źrenic za sobą. Dokładnie tak skrzypiała huśtawka, który bujała się na wietrze w dzikim, bardzo dzikim ogrodzie, naokoło starego, bardzo starego domu. Gdyby drzewa rosnące w ogrodzie umiały mówić,…

  • O tym, jak (nie) zostać Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy

    Ostatnio poczułam, że męczą mnie czarne scenariusze. Ale jakie czarne scenariusze? – myślicie pewnie. Czy człowiek, który tak się uśmiecha, jest zdolny do snucia jakichkolwiek scenariuszy, ciemniejszych choć odrobinę od żółtego, pięknego słonecznika? Ha-ha. Zdziwilibyście się. Cały czas dyskutuję sobie z moją wewnętrzną krytyczką na temat tego, jak bardzo źle/dobrze piszę teksty, ale w kwestii czarnych scenariuszy nie mam nawet cienia wątpliwości. Jestem Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy. Moje czarne scenariusze wjeżdżają w moje życie jak góra lodowa w Titanica, a patent żeglarza po morzu zwątpienia wyssałam razem z mlekiem matki. Są ludzie, którzy na każdą szklankę w połowie pustą znajdą radosne uzasadnienie. Ja węszę podstęp i nieszczęście, gdy nadmiar wody…

  • Opowiadania fantastyczne

    Piekło Niemądrych Powiedzeń

    Pracowałam już długo w Głównym Urzędzie ds. Mechanizmów Świata. Poznałam na wylot wszystkie komórki i departamenty, wszystkie magistraty i okręgi, mało tego – wiedziałam nawet, jakie pączki lubi pani Gienia z księgowości. Ale gdy dostałam wezwanie na kolejną kontrolę, zdałam sobie sprawę, że w tym jednym miejscu nie byłam jeszcze nigdy. Nigdy nie byłam w Piekle Niemądrych Powiedzeń. Zszokowała mnie już sama nazwa. Bo wiecie, my tu tak na poważnie zarządzamy tymi mechanizmami, mamy urzędy i przełożonych, kierowników i procedury, te wszystkie profesjonalne rzeczy, które w ryzach trzymają świat. A tu masz: Piekło. Jak w taniej opowiastce dla niegrzecznych dzieci. I za pewną ironię losu uznałam fakt, że Piekło znajdowało…

  • Pod namiotem

    Albert Gżegżółka wiedział, że z zaproszenia Rodryka nie wyniknie nic dobrego. Rodryk – zwany teraz Ryszardem, Rysiem, pysiulkiem, szwagrem albo mordo-ty-moja-kiedy-ostatnio-piliśmy – był kiedyś potężnym germańskim magiem, tak jak Albert. Ale Albert postawił na rozsądek. Przed swoimi wrogami skrył się w ciele szynszyli i teraz z godnością, którą może mieć w sobie tylko stworzenie trzymane w pionie przez ogon, pełnił obowiązki rektora Wyższej Szkoły Mediów, ucząc młodych ludzi, jak pełnić ten wymagający zawód. Bycie medium to przecież nie w kij dmuchał. A Rodryk wybrał o wiele gorszą ścieżkę. Rodryk ukrył się przed swoimi magicznymi wrogami w ciele białego, heteroseksualnego mężczyzny z przedmieści. Rodryk miał głupawą żonę, wkurwiające dzieci, dom na…

  • O namiotach, balkonach i wyspach na horyzoncie

    Przez prawie cały miesiąc dozowałam sobie internet jak najpyszniejszą, acz szkodliwą bezę. Moje zdrowie mnie dopadło i musiałam się zatrzymać – zadbać o siebie i doleczyć ostatecznie to, co było niedoleczone. No więc zatrzymałam się, włączyłam tryb odpoczywania i im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję, że to świat, w którym chciałabym żyć w przyszłości. Nie jarają mnie technologiczne utopie, samochody jeżdżące bez paliwa, androidy o intelekcie większym niż połączone zdolności umysłowe połowy małego miasteczka – zacznijmy lepszą rzeczywistość od tego, że normalnym będzie odpoczynek i równowaga zamiast dzikiego zapierdolu. I mówię to ja – osoba, która jeszcze parę lat temu chronicznie nie lubiła się zatrzymywać. Zrobiłam więc sobie…

  • Z ogrodu mojej babci

    Gdy byłam mała, wierzyłam, że inny świat zaczyna się za progiem naszego stuletniego domu. Dorośli nazywali go słowami ze zdecydowanie nudnego słownika: ogród, krzaki, działka. Ale w moich oczach od pierwszego kroku za drzwiami rozbłyskiwała magia. Po jednej stronie domu słały się cienie starych jabłoni o nazwach tak tajemniczych jak nazwy nieuchwytnych istnień. Glogierówki i renety, mówili dorośli, królowe wszelkiego sekretu, mówiłam ja. Malinówki, pomarańczówki, papierówki, mówili dorośli. Księżniczki wśród pałacu króla, mówiłam ja. Potężne korony i delikatne diademy ich gałęzi dawały cień całemu ogrodowi. U ich stóp rosły truskawki w równych rzędach, marchewki, buraki czy pietruszki o chropowatych skórkach, na które natrafiałam podczas pielenia tak często, jak na pancerzyki…