O tym, jak stanęłam za ladą Sklepiku z Kosmosami
Mam takie zdjęcie w telefonie, które zawsze będzie mi przypominało czas, gdy powstawał mój pierwszy e-book. Na tym zdjęciu mam krótkie spodnie, bluzę w kwiaty i obłęd w oczach. Siedzę na swojej kanapie, w jednym ręku trzymam kawałek pizzy, w drugiej – złoty kubek, który kryje w sobie wino.
Zdjęcie robi mój mąż – jedną ręką, bo w drugiej także lawiruje z pizzą.
Czy to fotka z imprezy? Czy to fotka z kacowego poranka?
Ależ skąd!
Tą fotkę można by nazwać: jak naprawdę wyglądają pisarze po pracy.
Zrobiłam ją 37 minut po odpaleniu Sklepiku z Kosmosami.
***
Lata prowadzenia warsztatów nauczyły mnie, by na swojej liście Rzeczy Do Przygotowania się przed jakimkolwiek występem czy szkoleniem dodawać zawsze jeden, uniwersalny punkt.
Przygotuj się na to, że do czegoś na pewno nie zdołałaś się przygotować.
Wychowała mnie w tym myśleniu głównie technologia, która zawsze potrafiła zaskoczyć gorzkim zawodem. A to rzutniki nie działały, a to monitory miały nie te, co trzeba wejścia, a to ordynarnie nie działała drukarka i figa z drukowania materiałów. Nauczona zatem doświadczeniem spodziewałam się jakiejś spektakularnej klapy w przypadku Sklepiku. Mój wewnętrzny krytyk łapał oczywiście wiatr w żagle i krakał – a po co ci to, a na co ci to, a źle ci było w tej szufladzie, że tak nagle do ludzi i to od razu na bogato, że jakiś e-book?
Ale ja już zdążyłam poznać się na jego krakaniach.
On kracze, a moja pocieszna karawana jedzie dalej.
I tak 19 października odpaliłam swój własny Sklepik z Kosmosami.
***
Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałabym, że to nic takiego. Że miałam szczęście, nieee, wcale się nie napracowałam, to takie proste. Że udało mi się.
Ale coraz częściej mnie gryzie, ile wspaniałych rzeczy chowamy pod płaszczykiem wymuszonej skromności. Jak mało łaskawie patrzymy na siebie. Męczy mnie krygowanie się, zamykanie oczu na swoje dobre strony, krycie się przed swoimi własnymi sukcesami. Nie rozumiem, co złego jest w chwaleniu siebie, gdy robi się dobrze, na złoto i z brokatem. Robimy litanię z własnych porażek, modlitwy układamy z własnych niepowodzeń, ołtarze stawiamy tym najbardziej spektakularnym fakapom i rozpamiętujemy je jak legendy o stworzeniu świata.
A gdy coś nam wyjdzie?
Eeee, udało mi się.
No więc, Sklepik mi się nie udał. Sklepik otworzyłam z przytupem, zmajstrowaliśmy go we dwójkę z moim mężem, przedarliśmy się przez zapory biurokracji, regulaminów, informatyki i promocji. Mało tego, nauczyliśmy się lepszej pracy zespołowej i podskoczyliśmy kilka oczek wyżej w komunikacji i ogarnianiu przypałów. Zwłaszcza w ogarnianiu przypałów.
Przypomnieliśmy sobie, jak dobrze jest się różnić i jak to super, gdy jedno rozumie subtelną mowę plemienia prawników i księgowych, a drugie potrafi wymyślić wideo z krokodylem, który przegryza wstęgę (JEST TUTAJ). Być może jest gdzieś alternatywna rzeczywistość, w której wszystko trzeba jak najlepiej i samemu. Ale ja o wiele lepiej się czuję tam, gdzie można się dzielić swoimi najmocniejszymi stronami. My się dzieliliśmy i było to ekscytujące doświadczenie.
I w efekcie… Sklepik jest! A razem z nim rozwijają się kolejne plany, bo dużo historii tłoczy się w mojej szufladzie.
W Sklepiku zaś na razie czeka na Was jedna – e-book „Za Siedmioma Światami”, zbiór opowiadań o kosmicznym weterynarzu i jego galaktycznych perypetiach (o, tutaj).
Gdy e-book poleciał w świat 19 października, zrozumiałam dokładnie, co czują pączki na Tłusty Czwartek, oblewane słodziutkim, kolorowym lukrem. Dostałam mnóstwo ciepłych słów, miłych wiadomości, pogodnych gratulacji. I wiecie co?
To jest świat, w którym chciałabym żyć.
Świat, w którym dzielimy się dobrymi słowami, chwalimy ludzi za ich sukcesy, a to chwalenie zaczynamy od chwalenia… siebie.
***
We środę Sklepik stawiał pierwsze kroki, e-book krążył, a w piątek ja już ruszałam w drogę. Pierwsze jesienne mgły i szarości powitałam na warsztatach w Villi Podlachia z Aleks Makulską i dziewczynami z Pisalni.
Strasznie lubię to wrażenie, kiedy wchodzi się do zupełnie nieznanej kuchni, widzi się kobiety – niektóre pierwszy raz na żywo, inne może drugi lub trzeci – a jednak od razu można poczuć się jak w domu. W takiej domowej atmosferze spędziłyśmy weekend, pisałyśmy i gadałyśmy o życiu, grałyśmy w kalambury i nawet strzeliłyśmy profesjonalną Witch Party (jak bardzo profesjonalną, to możecie zobaczyć TUTAJ), a ja wróciłam do domu z poczuciem, że jak to tylko dwa dni, jak ja bym mogła tak siedzieć i dwadzieścia.
A kolejne jesienne mgły i szarości witałam na kolejnych warsztatach – na spotkaniu z improwizacją teatralną dla pisarek, które poprowadziła Chela Mydas.
Wyjechałam z nich jak mała kuleczka energii. Po dwóch dniach ćwiczeń, zadań, rozkmin nie padałam na pysk – wręcz przeciwnie. Piszę już od wielu lat i dużo wiem o pisaniu. Ale strasznie kocham te momenty, gdy mogę spojrzeć na pisanie z innej strony i mówić o nim innym językiem.
Miałam ciarki, gdy zaczęłam rysować scenki ze swoich tekstów i powieści. I tak samo poczułam się na warsztatach z impro, gdy grałyśmy scenki o naszych bohaterach. Jaka to była magia – już nie szukać słów, już nie obrazów, tylko faktycznych gestów i odruchowych słów. Łapać to, co postać zrobi tu i teraz, a nie w mojej głowie. Iść za głosem ruchu, za głosem ciała, czuć to, co moja postać mogłaby poczuć faktycznie. Może cały czas stoi i zakłada ręce, ale bolą ją od tego plecy? Może niepotrzebnie wzrusza tak często ramionami, bo nikt w życiu by tak nie wzruszał? Jedna rzecz, to o tym myśleć, a inna rzecz – to czuć na własnym ciele.
Wróciłam z warsztatów z poczuciem, że zakochałam się w pisaniu na nowo, że chcę więcej i bardziej, że chcę na własnej skórze czuć tworzone światy.
A przede wszystkim: skopałam tam tyłek dla mojego wewnętrznego krytyka.
***
Dużo mówiłyśmy na warsztatach o zabawie. O odłączaniu tego głosu, który przychodzi razem z wymyślonym pomysłem. Czy to wyjdzie dobrze? Czy to będzie właściwe? A może to jednak jakiś szajs, ja przecież nie mam kompetencji, ja nie umiem, ostatni raz to robiłam w podstawówce.
A może tak… chrzanić kompetencje i podstawówkę?
To chyba najcenniejsza rzecz, którą wyniosłam z tego spotkania z improwizacją – że mogę ,postawić na działanie zamiast wsłuchiwać się w głos wewnętrznego krytyka. Zacząć działać bez oczekiwań i wymagań, pozwolić pracować głowie, sercu, ciału, kreatywności – a efekt sam nagle przejdzie moje oczekiwania. Bo jednak ta głowa, serce, ciało, kreatywność pracują całkiem nieźle, mają się zupełnie dobrze, tylko my im przeszkadzamy, bełkocząc jakieś pytania i pieprząc samym sobie w głowie o kompetencjach i podstawówce.
No więc, pomyślałam sobie – dość tego przeszkadzania.
***
Na miękko wjechałam w listopad z tą myślą. Godzę się z tym, że szaro, że czasem trzeba dłużej pospać, czasem boli głowa, a czasem – nie pomaga nawet te reklamowane osiem godzin snu.
Na listopad nic nie pomaga.
Trzeba go po prostu przetrwać. Przetoczyć się w mgłach, deszczach i szarościach. Czasem to ma swój urok. Czasem ma swoje przekleństwo. Ale i tak z żadnym nic nie zrobię, więc z emocjonalnością psa labradora skupiam się na urokach.
Odrzuciłam też rozterki i niepewnostki. Chęć krakania sobie samej do ucha opadła ze mnie jak jesienne liście. Utopiłam ją gdzieś we mgłach i szarościach.
Po prostu piszę.
E-book jest w świecie, a ja zabrałam się za drugi tom powieści o mieście V. i jaram się historią, emocjami bohaterów, budowaniem świata. Narysuję coś czasem, pomiącham kota, jak skończę zawodową pracę. Na instagramie robimy sobie #strachopad (tu zobaczysz, co to) i cała się ostatnio staję opowieścią.
Zmieniłam całkiem mocno swój świat zewnętrzny ostatnio.
Pora zatopić się w tych wewnętrznych rzeczywistościach.
3 komentarze
Joanna
Nic się nie udaje, może czasem- ale generalnie trzeba zagasać rękawy, mieć dużo talentu, serca i przekonanie, że to co się robi jest dobre. Masz to wszystko plus wsparcie męża, fanklubu i mnóstwa osób które Cię wspierają i kibicują. Znajdą się też malkontenci i zazdrośnicy ale z takimi opiniami nie trzeba się liczyć. Życzę Ci powodzenia i jak będziesz gotowa- nowych produktów w sklepie z kosm osami.
Gosia
Pokaż zdjęcie z pizzą 😀
Paulina Grzybowska
Sylwia, my się znałyśmy długo, ale spotkałyśmy pierwszy raz na żywo. Jestem jeszcze bardziej zachwycona Twoją osobowością, i tą jej ludzką stroną, i tą zupełnie twórczą, od galaktycznych światów. Wierzę w Twoje bycie człowiekiem czynu. Nawet się tego próbuję trochę od Ciebie nauczyć. Świetnie Ci idzie i nie tylko spełniasz siebie, ale i motywujesz innych! W tej atmosferze da się przetrwać i pięć listopadów pod rząd (choć tego nikomu nie życzę).