
Huśtawka starego domu
W starym, bardzo starym domu, w dzikim, bardzo dzikim ogrodzie huśtawka skrzypiała jak koło od wozu, który wiezie trumnę. Dokładnie tak i nie inaczej – to skrzypienie miało w sobie skrzek umierającego drewna, trzask załamującej się szubienicy i tę nutę zawodzenia, która rozlega się w pierwszej chwili po śmierci, gdy ktoś trzyma rękę bliskiej osoby i dociera do niego, że w tej chwili, w dokładnie tej chwili ta osoba umiera, a jej dusza bezpowrotnie rozłącza z ciałem, zostawiając tylko martwe kręgi źrenic za sobą.
Dokładnie tak skrzypiała huśtawka, który bujała się na wietrze w dzikim, bardzo dzikim ogrodzie, naokoło starego, bardzo starego domu.
Gdyby drzewa rosnące w ogrodzie umiały mówić, śpiewały by każdemu pieśni o ucieczce. Gdyby krzewy pnące się do góry już bez ręki ogrodnika mogły szeptać, ostrzegałyby każde żywe stworzenie i każdą istotę ludzką.
Ale drzewa milczały, krzewy nie szeptały i nawet wiatr nie muskał twarzy w rytm ostrzeżeń.
I nikt nie wiedział, dlaczego nie wolno wchodzić do starego, bardzo starego ogrodu.
Bo nikt nigdy do tej pory stąd nie wrócił.
Nikt żywy nie zszedł z huśtawki, która skrzeczała jak szubienica.
*
– Patrz, braciszku! – mała, rudowłosa dziewczynka krzyknęła radośnie, gdy tylko wpadli na tyły domostwa – Jaka świetna huśtawka!
Byli nowi w hrabstwie Somerset i nie znali tajemnic tutejszych miejsc. Sprowadzili do dworu zwanego Angel’s Tear kilka tygodni temu, ona i on, siostrzyczka i brat, jedno i drugie tak samo rudowłose, jedno i drugie ubrane w falbany i białe koszule, zwiastujące dzieci ludzi, którym się udało. Tak, ich rodzicom się udało. Ojciec kapelusznik wyprowadził rodzinę na prostą, warsztat zostawił w rękach najemników i opuścił duszny Londyn, zaszywając się na zarośniętej lasami, mchem i plątaniną roślin wsi.
Gdyby wiedział, nigdy nie opuszczałby wielkiego miasta.
Gdyby wiedział, nigdy nie wybrałby dworu Angel’s Tear.
Angel’s Tear znajdowało się zdecydowanie zbyt blisko starego, bardzo starego domu, którego ogród przeszywały trzaski i skrzypienia.
Gdy dziewczynka popruła przez wybujały trawnik starego domu, brat popędził za nią, choć był już w tym wieku, w którym nie wolno było biegać. Ale to miejsce, skryte w sercu czarnego lasu miało w sobie czar i urok, który działał każdemu na wyobraźnię.
– Chcę na huśtawkę – rzuciła butnie dziewczynka, stając wśród traw, które sięgały jej do pasa. Cały plac zabaw wznosił się nieopodal, ponury jak grobowce na cmentarzu, pordzewiały i splątany roślinnością.
– Nie możesz na huśtawkę – głos brata zabrzmiał niepewnie – nie wiesz, czy do kogoś nie należy.
– Tu i teraz należy tylko do mnie! – dziewczynka tupnęła nóżką, ale trawy stłumiły dźwięk – Pójdę na huśtawkę.
Pobiegła w stronę huśtawki, wskoczyła w kałużę, która otwierała się przed konstrukcją jak czarne oko stawu, jak przepaść i bezdenna głębina, a w tej samej chwili na najwyższym punkcie huśtawki usiadł kruk.
Był cały czarny, ale jasne pasmo miał na skrzydle. Jego łapki były przykurczone, jego dziób przypominał trochę zakrzywiony nos ludzki, a z oczy patrzyło zdecydowanie zbyt mądrze.
Ale brat nie patrzył na oczy kruka.
Brat nie spuszczał wzroku ze swojej siostry.
– Nie rób tego – rzucił, gdy mała wskoczyła na siodło huśtawki.
– Zrobię! Nikogo tu nie ma. Jest tylko to stare kruczysko.
Ptak na huśtawce przekręcił łepek, a ponure zawodzenie mechanizmu wzbiło się w stronę zachmurzonego nieba.
– Nie huśtaj się! – zawołał brat, a jego głosik zadrżał – Ona tak dziwnie skrzypi.
– Sam tak dziwnie skrzypisz. – parsknęła siostrzyczka – jesteś starszy, a zachowujesz się jak baba.
Zaczęła się huśtać. Najpierw powoli i spokojnie, potem mocniej i mocniej, silniej i silniej, aż nagle wiatr zaczął szarpać na wszystkie strony sukienką i brat ledwo widział pokraśniałą od radości twarzyczkę.
Ale niebo było ciemne, drzewa dookoła czerniały i ta sama czerń zdobiła krucze skrzydła.
Nie wiedzieć czemu, brat poczuł nagle zimną strużkę na plecach.
– Przestań już! Wystarczy!
– Nie! Tu i teraz to moja huśtawka! I nikt mi jej nie zabierze, nawet to stare, potworne kruczysko!
Ptak po raz kolejny przekręcił łebek, a dziobem pogmerał w okolicy skrzydła.
I wtedy noga dziewczynki odbiła się nagle od kałuży. Wpadła bucikiem w burą toń, wzburzyła ją jak taflę oceanu, a odbicie kruka zniknęło w okamgnieniu.
Brat odetchnął z ulgą. Zrobił krok w stronę huśtawki, jakby uradowało go pozbycie się nieproszonego gościa i z wahaniem pomyślał o tym, że może jednak warto oddać się zabawie, jak już znaleźli to miejsce, tak inne od rodzinnego Angel’s Tear.
Dopiero po chwili zorientował się, że kruczysko nie odleciało daleko. Że cały czas tu jest.
I siedzi jego siostrze na ramieniu.
*
To stało się szybciej niż mgnienie oka. Nagle poczuła zaciskające się pazury na ramieniu. Nagle poczuła, jak coś ostrego wbija się w jej szyję, dziko, rozdzierająco, boleśnie, jakby całą siłę wkładało w to, by dostać się do jej środka, by ją rozerwać i rozsadzić, by wydobyć każdy mięsień ciała na światło pochmurnego dnia. A potem – znowu i nagle znowu, i raz i drugi, aż w końcu poczuła ciepłe strugi, które w jednej chwili zaczęły ją oblewać z każdej strony.
Krzyknęła tak przeraźliwie, że niebo powinno rozpęknąć się na pół i ją ukryć.
Ale niebo nie pękło.
Niebo jej nie ukryło.
Na krzyk było już za późno.
*
Zobaczyl tylko czerwień i czerń, kruka i krew, której odcień złączył się z rudością lekkich loków. I nagle wrzasnął, bo kruk poderwał się od siostry, wzbił się do góry, zapikował i zanim brat cokolwiek zdążył zrobić, kruk już leciał z góry, już dotykał siostry, już ją prawie strącał.
Brat wpadł w kałużę chwilę po tym, jak zlana krwią dziewczynka runęła z siodła huśtawki.
Nie spadła jednak do kałuży.
Dookoła niego nie było żadnego ciała.
A na huśtawce nie było już kruka.
Za to w wodnej toni brat widział wyraźnie odbicie – kształty czarnego lasu i chmurnego nieba, odbicie huśtawki, która skrzypiała jak szubienica. I czarnego, wysokiego mężczyznę z nosem krzywym jak dziób ptaka, który w tafli wody stał obok huśtawki i w ramionach trzymał zakrwawioną dziewczynkę. Krople krwi ściekały z jej sukienki, ciężkie, czerwone, wyraziste.
I był to jedyny kolor, jak brat widział w tym odbiciu.
– Tu i teraz – wychrypiał lekko skrzeczącym głosem, a chłopczyk usłyszał go tak wyraźnie, jakby stał tuż obok – Tu i teraz należysz tylko do mnie.
Zrobił dwa kroki i przepadł, zniknął z odbicia.
A kiedy w niebo poniósł się płacz chłopca, wtórowała mu tylko huśtawka skrzypiąca jak szubienica.

