O tym, jak (nie) zostać Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy

Ostatnio poczułam, że męczą mnie czarne scenariusze.

Ale jakie czarne scenariusze? – myślicie pewnie. Czy człowiek, który tak się uśmiecha, jest zdolny do snucia jakichkolwiek scenariuszy, ciemniejszych choć odrobinę od żółtego, pięknego słonecznika?

Ha-ha. Zdziwilibyście się.

Cały czas dyskutuję sobie z moją wewnętrzną krytyczką na temat tego, jak bardzo źle/dobrze piszę teksty, ale w kwestii czarnych scenariuszy nie mam nawet cienia wątpliwości. Jestem Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy. Moje czarne scenariusze wjeżdżają w moje życie jak góra lodowa w Titanica, a patent żeglarza po morzu zwątpienia wyssałam razem z mlekiem matki.

Są ludzie, którzy na każdą szklankę w połowie pustą znajdą radosne uzasadnienie.

Ja węszę podstęp i nieszczęście, gdy nadmiar wody w szklance podtapia stolik i śpiącego na nim kota.

A jednak zmęczyły mnie czarne scenariusze. Pomyślałam: koniec żeglowania, koniec tarantinowania, niech szlag trafi wszelkie szklanki. I wiecie co? Znalazłam takie miejsce, do którego mogę uciekać od czarnych scenariuszy.

***

Lipiec usponsorowała mi literka L jak Ludzie.

Gdyby lipiec był kapelą, stworzyłby najlepszy przebój mojego życia. Taki, który okupowałby długo moje osobiste muzyczne TOP 1.

Tydzień spędziłam u Ady w Irlandii. Myślę o nim różnie: ten tydzień, w którym byłam kosmicznie kreatywna, ten tydzień, w którym przegadałyśmy większość ważnych spraw w życiu, ten tydzień z haulem na charity shopach. Przywiozłam z niego kilkanaście stron w dzienniku, 2 kilogramy rozkosznych staroci, kilkanaście stron tekstów i morze nowych myśli. Łaziłyśmy po knajpach i pisałyśmy, łaziłyśmy nad morzem i gadałyśmy, a ja po raz kolejny uświadomiłam sobie, że mistrzem w organizowaniu przestrzeni barowej są dla mnie Anglicy i Irlandczycy.

A po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak to super pisać tekst z kimś obok, potem przeczytać go na głos i jeszcze pogadać o tym, co się napisało.

Jest to ogień.

Dla równowagi jednak spędziłam także dwa najbardziej leniwe dni swojego życia – takie dni, w trakcie których zamelinowałyśmy się z kotem i z Koleżanką Spod Namiotu (:D) pod kocykami, naprzeciw lasu, z książkami pod ręką i rozkminkami do snucia, gdy zacznie padać deszcz. I tak dwa dni: kocyk, książki, rozkminki, las na wyciągnięcie ręki.

A potem przyszedł moment, gdzie z dziewczynami z Pisalni zaszyłyśmy się u Aleks Makulskiej w przytulnych Dwóch Brzozach na pisarsko-ogrodnicze warsztaty. Parę lat temu pewnie nie pomyślałabym o tym połączeniu – co ma piernik do wiatraka, co ma ogród do pisania. A jednak ten weekend, te malutkie dwa dni zaczarowały mnie, skradły mi serce, wpakowały je w ziemię i sprawiły, że wyrosło na nowo.

Tak mniej więcej widzę to, co działo się na warsztatach.

Pozornie – niby nic. Ot, jednego dnia piszemy, drugiego dnia sadzimy kwiaty. W międzyczasie łazimy nad Bugiem, pijemy wino, oglądamy spadające, sierpniowe gwiazdy. Ale to wszystko razem sprawiło, że ja wspomnienia o warsztatach najchętniej zamknęłabym w butelce i piła jak lekarstwo w gorszych, szarych czasach.

I bez wątpienia to magia ludzi.

Wspaniałych kobiet z Pisalni, które trafiły na moją drogę.

Bo to z nimi pisałam, sadziłam kwiaty, łaziłam nad Bugiem, piłam wino, oglądałam spadające gwiazdy. Krążyły między nami słowa i emocje, historie i uśmiechy i łzy, a to wszystko było na swoim miejscu tak bardzo i tak pięknie, że tutaj kończą mi się słowa.

Po tym wszystkim czułam się tak, jakbym dostała nową głowę.

Czy ta nowa głowa zaprowadziła mnie do miejsca, gdzie nie chce mi się snuć czarnych scenariuszy?

Nie tylko.

***

W te wakacje zaczęłam też robić nowe rzeczy. Czytałam swoje teksty na Pisalni na żywo od dawna, ale dopiero w sierpniu odważyłam się je nagrywać. A jak już nagrałam, to pomyślałam – hola, bez sensu żeby leżało na dysku. I poszłam z tym w świat.

W efekcie stałam się matką-posiadaczką własnego podcastu Sylwia Dec Czyta i jest to dla mnie rzecz, której nie spodziewałam się zupełnie. Ale zajęłam się tym dzieckiem. Czapeczkę mu założyłam, buzię mu wymyłam i wpakowałam na wózeczek Spotifaja, gdzie możecie go posłuchać.

Ale to nie Spotifaj mnie w tym wszystkim jara najbardziej.

Najbardziej jara mnie to, czego się dzięki temu dowiedziałam.

Nigdy nie sądziłam, że pauza w zdaniu może mieć takie moce. Nigdy nie sądziłam, jak bardzo kręci mnie intonacja i układanie rytmów, przeciąganie słów albo ich skracanie, czytanie szybko albo wolno, albo dokładnie tak, by słuchacz wiedział, że dzieje się coś dziwnego. O matko! Pierwsze zdania nagrywałam, machając łapami jakbym była starodawnym samolotem, bo te rytmy w zdaniach to było coś kosmicznego.

Teraz macham już mniej. Bardziej siebie słucham. Pozwalam sobie czuć, jak pracuje mój brzuch, moje gardło i to jest jakaś totalna magia, gdy historia rodzi się z ludzkiego ciała, z mojego ciała, gdy to głos jednego człowieka sprawia, że drugi czuje ciarki.

Polubiłam to spotifajowe dziecko.

Ono też pokazało mi drogę do miejsca, gdzie kapitulują czarne scenariusze.

Ale ta droga nie byłaby kompletna, gdyby nie jeszcze jedno.

***

Gdy w internetach dogorywał ogień dyskusji, czy książki są dla idiotów, ja rozkosznie wskakiwałam w eskapistyczne narracje. Jestem totalnie człowiekiem powieści i historii. Literaturę faktu lubię czytać, ale nie patrzę na nią w kategoriach 100% prawdziwych opowieści, bo za wszystkimi reportażami i tak stoi ich autor. Literatura obyczajowa kusi mnie rzadko, bo nie lubię czytać o tym, co z równą energią dzieje się tuż obok. Ale światom fantastycznym robię w swoim sercu szczególne miejsce, a raczej – one je sobie same tam uwiły, wskoczyły i rozgościły się, nie pytając mnie o zdanie zupełnie.

A ja zupełnie ich stamtąd nie ganiam.

I to chyba przez te czułe serduszko i wszystkie jego struny, cały sierpień spędziłam z pierwszym sezonem „Sandmana”.

Czy „Sandman” ma zatem trzydzieści odcinków? – zapytacie pewnie.

Ależ skąd.

Ma dziesięć, ale ja je sobie obejrzałam po trzy razy.

Pierwszy raz obejrzałam cały sezon, bo wiadomo, trzeba. Drugi raz obejrzałam z nowopoznanej miłości. Trzeci raz – by dostrzec narracyjne szwy, zobaczyć warsztat, wyłapać intrygujące niuanse.

Losy czwartego razu są jeszcze dyskutowane.

Ale mówię o tym dlatego, że oglądałam nie tylko kolejne odcinki w sierpniowe, ciepłe noce.

Ja także oglądałam samą siebie.

Swoje reakcje, uczucia i myśli. Swoje refleksje, budzone przez fantastyczną opowieść. Pytania, jakie przychodzą po pewnych kwestiach i pomysły, jakie budzą się po obrazach. I choć moja wewnętrzna krytyczka ma profesurę z pracoholizmu, to jednak nawet ona nie miała nic do gadania.

Sierpniowy trzykrotny seans przypomniał mi, dlaczego ja chcę opowiadać historie.

Bo kocham tworzyć światy, w których można oglądać swoje reakcje, uczucia i myśli. Swoje refleksje, budzone przez fantastyczną opowieść. Pytania, jakie przychodzą po pewnych kwestiach i pomysły, jakie budzą się po obrazach.

Kocham tworzyć fantastyczne lustra do oglądania swojego własnego serca i myśli.

A ta miłość zamyka pysk nawet mojej wewnętrznej krytyczce.

***

Wiecie, gdzie w końcu zmęczyły mnie moje czarne scenariusze?

Tu i teraz.

Gdybym teraz pisała fantastyczną opowieść, nazwałabym to miejsce Tuiteraz, dałabym mu dobrego króla i miłą królową, a moją wewnętrzną krytyczkę obsadziła w roli czarnego charakteru.

Ale teraz jest o realnym świecie i o tym, co w nim odkryłam.

A odkryłam, że mój strach rodzi się z myśli o przyszłości. O tym, co może pójść nie tak i co może się nie udać. Albo z przeszłości. Z tych momentów, kiedy coś poszło nie tak, albo się nie udało.

Ale tu i teraz, gdy po prostu robię, tego strachu nie ma.

Tu i teraz, w tej jednej chwili, kiedy skupiam się na byciu albo na działaniu, tego strachu nie ma.

Jest radość z pięknie połączonego słowa, jest frajda z pauzy, która odmienia teksty, zadowolenie z czystego pokoju albo dobrej zupy. Może być złość ze słabo połączonego słowa, złość z nieudanej pauzy, z syfu w pokoju albo zupy, którą można co najwyżej truć swoich wrogów. Błogość na widok kolorowego kwiatu, śpiącego kota albo bliskiego człowieka.

I to jest kategoria, w której zachciało mi się zdobywać medale.

Bycie Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy uczę się zamieniać na bycie małą Dorotką w krainie Tuiteraz, która sama swój domek wykopała z czarnoscenariuszowego Kansas.

***

Czy mimo tego mam plany? Oczywiście!

Na dniach roześlę w świat pierwszy tom mojej powieści. Na razie kończę propozycję wydawniczą i o tym powiem krótko – trudniejsze od napisania książki jest tylko napisanie streszczenia.

Jesień będzie także szczególnym momentem, bo wtedy prawdopodobnie ujrzycie mojego pierwszego e-booka. O czym będzie? O czym, co już znacie – tyle Wam powiem, znacie już i najprawdopodobniej opluwacie klawiaturę ze śmiechu, kiedy czytacie teksty o tym bohaterze.

Tak sądzę, bo ja ją opluwam, kiedy je piszę.

Czy się tego wszystkiego boję? No jasne! Nie wydawałam jeszcze powieści, nie składałam e-booków, nie robiłam wielu nowych rzeczy.

Ale tym razem już o tym nie myślę. Co najwyżej – patrzę na to, przyjmuję ryzyko do wiadomości i idę dalej.

Do małych kroków. Do prostych czynności. Do tego wszystkiego, co tworzy Tu i Teraz.

I z Tu i Teraz was najcieplej pozdrawiam.

PS A jak traficie kiedyś na błąkający się samotnie tytuł Quentina Tarantino czarnych scenariuszy, nie dajcie mu się złapać. Będzie kusił miłym słówkiem, mamił miłym pyszczkiem, wabił renomą ogarniętego, zapobiegliwego typa. Ale to kłamczuszek – ewidentnie sprawdziłam to za was.

2 komentarze

  • Ewstra

    Decuś rozwalaczko systemów i galaktyk!
    Kocham Tarantino, kocham Gaimana i ciebie też, bo jesteście mega pisarzami, snuczami (nie mylić z suczami, to od snucia) opowieści. Widzisz, czarne scenariusze to super biznes, Tarantino do 30 lat na tym tłucze kasę 😉 ale my go wygryziemy, nie bój żaby. Na potęgę posępnej Zwierzycy, wygryziemy go.
    <3

  • Galeony Baśni

    Z ogromną przyjemnością czytałam ten tekst. O tak, pauza ma moc, zawieszenie głosu, ton, szybkość. To wszystko nici z których plecie się słuchowisko. Kolega z Szamotuł ma o tym piękne wystąpienie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *