Z ogrodu mojej babci

Gdy byłam mała, wierzyłam, że inny świat zaczyna się za progiem naszego stuletniego domu. Dorośli nazywali go słowami ze zdecydowanie nudnego słownika: ogród, krzaki, działka.

Ale w moich oczach od pierwszego kroku za drzwiami rozbłyskiwała magia.

Po jednej stronie domu słały się cienie starych jabłoni o nazwach tak tajemniczych jak nazwy nieuchwytnych istnień. Glogierówki i renety, mówili dorośli, królowe wszelkiego sekretu, mówiłam ja. Malinówki, pomarańczówki, papierówki, mówili dorośli. Księżniczki wśród pałacu króla, mówiłam ja.

Potężne korony i delikatne diademy ich gałęzi dawały cień całemu ogrodowi. U ich stóp rosły truskawki w równych rzędach, marchewki, buraki czy pietruszki o chropowatych skórkach, na które natrafiałam podczas pielenia tak często, jak na pancerzyki owadów. A tam, gdzie kończyło się ich królestwo, władzę przejmowały boginie koloru – kwiaty.

Pachnące oszałamiająco floksy. Proste i urocze rumianki. Tulipany, które z ziemi wyciągały uśpioną wiosnę. A nade wszystko – cynie. Ich kolorowe główki pięły się dzielnie ku niebu, a ja lubiłam się wśród nich chować, oglądać z bliska ich tajemnicze trzewia. Te same cynie babcia nosiła co sobotę na cmentarz, stawiała się na naszym rodzinnym grobie, a ja, niewielka towarzyszka rytuału, nie wiedziałam jeszcze, że dzięki temu na zawsze nabiorę odrobiny ciepłych myśli do życiowego cienia.

Ale nie na barwach, nie na zapachach i nie na cieniu polegała magia ogrodu.

Magia ogrodu polegała na tym, że mieszkały w nim tajemnicze stworzenia.

Oczywiście, jak to z tajemniczymi stworzeniami bywało, że nie objawiały się byle komu. W zasadzie objawiały się tylko dla mnie.

Tylko ja biegałam z nimi między grządkami. Tylko ja walczyłam z ich wrogami, poznawałam ich sekrety i rzucałam się do walki. Tylko ja wiedziałam, że w starej wieży ciśnień, która wznosiła się tuż za naszym płotem, na terenie starej, rozhuczanej i błyskającej nocą fabryki, mieszka zło. Jakie zło?

Tego na szczęście nie musieliśmy nigdy się dowiedzieć.

Do tego zawsze udawało nam się nie dopuścić.

Pamiętam jedną z historii miłosnych, jaka wydarzyła się w tym ogrodzie. Pan Kawałek Kijka poznał Panią Listeczek o zielonej głowie, a miłość spadła na nich tak pięknie, jak barwy zachodzącego słońca kładą się na świecie. Ale niestety, na drodze Pana Kijka stanęła Pani Wanna – potężna stworzenie, które pamiętało kilkadziesiąt lat i wiosen, kilka pokoleń kijków, listeczków i innych ogrodowych stworzeń. Do dziś mam przed oczami proste ciało Pana Kijka, które płynie już martwo po powierzchni wody – a Pani Listeczek rwie sobie zielone włosy na strzępy.

Czy się uśmiecham, kiedy to piszę? Oczywiście. Zawsze będę się uśmiechała.

I choćbym nie wiem, jakie jeszcze napisała słowa, jakie wymyśliła światy i stworzenia, zawsze będzie w nich ziarno tego pierwszego.

Magicznego ogrodu.

Magicznych stworzeń.

I prostych uczuć, jakie moc wyobraźni może wykrzesać z liścia, wody i kijka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *