Wilkcieraczka

Całe nasze nieszczęście zaczęło się od tego, że do salonu Neurina przyszedł koleś z potężnym kosmopsem. Przyzwyczaiłem się do Neurina – on jest tatuatorem kosmozwierząt, ja jestem kosmicznym weterynarzem i to dobre połączenie na naszej szalonej planecie, gdzie więcej jest kosmicznej fauny, niż ludzi.

A w zasadzie: myślałem, że to dobre połączenie do dzisiaj.

– Poproszę tatuaż z wilkiem. Tatuaż z wilkiem kosmopsiulkowi – powiedział koleś, który przyszedł do Neurina, gdy ja czyściłem przyrządy po operacji. Wycinałem astromątwie lokalnego mafiosa woreczek żółciowy i cóż Wam powiem, moje nerwy były wtedy w gorszym stanie od tego woreczka.

Kosmopsiulek miał na moje oko 2 metry wzwyż, 2 metry wzdłuż i jeden kuper w gratisie. Neurin zanurkował w psią sierść, jego łysa łepetyna wyjrzała z okolic psiego dupska jak kleszcz, ale w końcu, po dłuższym oględzinach, Neurin się zgodził. Bałem się, że zemdleje przy okazji, bo jak sama jego ksywka wskazuje, stalowe nerwy nie są jego mocną stroną – ale tym razem ocenił chłodnym okiem sytuację i słabym głosem zawyrokował:

– We… wezmę.

Rozstawił parawany, łypiąc na mnie krzywo i zajął się tatuowaniem kosmopieseczka.

Najpierw zza parawanów wyfrunęły kłaki. Potem wystrzeliło kilka kołtunów. Na koniec ja mało nie zszedłem na zawał, gdy coś kosmatego zawinęło mi się wokół łydki – to ostatnie, najdłuższe pasmo włosów z okolic tyłka.

Próbowałem zająć się robotą, ale koleś od kosmopsa był jeszcze gorszy od Neurina.

– Tylko z wilkiem – piszczał – Tatuaż z wilkiem ma być!

Słuchając go, myślałem o tym, że koleś tańczy po krawędzi. Neurin przecież poza słabymi nerwami miał także atomową bazukę i trzy kiście uranogranatów w szufladzie – stały element prowadzenia biznesu, gdy stać cię na lokal wyłącznie przy stacji kosmicznej.

W końcu jednak towarzystwo się uspokoiło i zza parawanów dobiegał mnie tylko monotonny warkot maszynki. Być może Neurin pokazał kolesiowi zawartość szuflady – to z reguły zmieniało nastawienie najbardziej drażliwych klientów.

A potem zacząłem jeść zupę i dramat rozpoczął się na nowo.

Termos z pomidorową przyniosłem sobie wczoraj, ale hydrożuk i amputacja jego serca odjęły mi apetyt. Dziś jednak nie czekałem już na nikogo. Otworzyłem termos za biurkiem, sięgnąłem po miskę i już miałem rozkoszować się posiłkiem, gdy dotarło do mnie, że czegoś mi tu brakuje.

Łyżka. Nie miałem łyżki.

Przez chwilę rozważałem kroplówkę, nie po to w końcu jestem kosmoweterynarzem, by nie znać takich manewrów – ale ostatecznie wstałem jednak i powlokłem się do…

– Kurwa mać! – wrzasnąłem w pół myśli i nagle wylądowałem na podłodze. Pieprznąłem barkiem w biurko, usłyszałem tylko ostry zgrzyt i nagle ciepła struga popłynęła przy mojej nodze.

Pierwsza myśl: zwieracze?

Druga myśl: zupa!

Moja pyszna zupa ściekała właśnie smętnie po podłodze, barwiąc mój biały kitel na szlachetny kolor bitew i mordowania swoich wrogów. Wstałem skwaszony, poszedłem po mopa, sprzątnąłem resztki obiadu i zawlokłem miotłę z powrotem.

Jedyną radość przyniósł mi fakt, że Neurin też się wypierdolił.

Nie byłem samotny w nieszczęściu.

Zakręciłem termos bez nadziei i wyszedłem z lokalu. Na mojej planecie dzień był w rozkwicie, trzy słońca nakurwiały radośnie po orbicie, a statki z pobliskiej stacji furgały po niebie jak kłaki neurinowego kosmopsiulka. Poszedłem do spożywczego, ale nie wpuścili mnie, dzisiaj mieli dzień bez ludzi. Zajrzałem do kiosku, ale tam wisiałem jeszcze hajs za fajki, tam też nic nie ugrałem.

I już miałem rzucać to wszystko w cholerę, gdy nagle dostrzegłem, że w naszym pionie wieżowca rozbłyskuje wybuch.

Pomyślałem o Neurinie i uranogranatach.

Zawróciłem. Wpadłem do wieżowca z zadyszką, windę zrugałem trzy razy, że za wolno jedzie – a kiedy wpadłem do naszego salonu zamarłem i znów poczułem się jak wycinany woreczek.

Resztki parawanów walały się po wybuchu. Kosmopies – potężny kosmopies, 2 metry na 2 plus gratisowy kuper – sterczał na moim biurku jak księżniczka i skamlał głosem bitego dziecięcia. Skamlał też Neurin, bo koleś od kosmopsa jeździł prawie na nim po salonie, darł się na niego jak opętany, a podłoga upstrzona była plamami jego śliny.

– Co tu się dzieje, do pulsarodiabła? – rzuciłem, a koleś się zatrzymał.

– Skrzywdził mi kosmopsiulka. Mojego kosmopsiulka! – zawołał, a bydlak dwa na dwa zaskamlał na zawołanie.

– Na razie to kosmopsiulek krzywdzi moje biurko – powiedziałem, widząc że psia odbytnica  otwiera się idealnie nad moim komputerem – Na czym polegają inne krzywdy?

– Na czym? Na czym? Proszę zobaczyć, na czym.

Niechętnie zbliżyłem się do gratisowego kupra. Był już obok niego rysunek Neurina i na jego widok mało nie parsknąłem śmiechem.

Ale wspiąłem się na wyżyny opanowania.

– No i?

– Ten tatuaż nie wygląda jak drapieżnik – rzucił koleś oskarżycielsko – On wygląda brzydko…szkaradnie… płasko jak wycieraczka.

Zaiste, lepiej bym tego nie określił. Wilk był koślawy, miał spierdoloną perspektywę pyska, a jego kanty były tak ostre, jak odłamki uranogranata.

Ale nadal nie zszedłem z wyżyn opanowania.

Spojrzałem na skulonego Neurina, który miał talent rysowniczy, ale zdecydowanie nie do zwierząt. Spojrzałem na rozsierdzonego kolesia, na bydlę o dwóch dupach i orzekłem chłodno:

– Wilkcieraczka. Takie zwierzę. Ja jestem kosmoweterynarzem i mojego autorytetowi może pan uwierzyć. To wilkcieraczka. Drogie zwierzę. Rzadkie zwierzę.Tylko jeden mafijny bonza ma takie na tej planecie i kosztowało go to milion stardolarów, trzy własne nerki i połowę planety. Na szczęście moja rodzina hoduje wilkcieraczki i wszystko wiem o tych zwierzętach. To wilkcieraczka jak malowanie.

Koleś zastygł, a ja rozwijałem swoje oratorskie talenty dalej.

Gdy typ wyszedł – zdecydowanie zaintrygowany hodowlą wilkcieraczek – nerwus Neurin bez słowa zabrał się za sprzątanie. Wytarł wszystko, zamiótł każdy drobiazg, a kiedy skończył, spojrzał tylko na mnie spode łba i zapytał cichutko:

– Enn, jak ty to zrobiłeś?

– Mam mózg, durny kasztanie – mruknąłem – Jak klient ma uwagi, to nie wyciąga się od razu uranogranata.

Na tym skończyliśmy naszą dyskusję.

***

Kolejnego dnia rozdzwoniły się w naszym gabinecie telefony. Odebrałem jeden, drugi, trzeci, czwarty – przy dziesiątym puściłem nagraną wiadomość, przy piętnastym schowałem się w toalecie.

Przy dwudziestym przyszedł Neurin, a przy dwudziestym siódmym Neurin zorientował się, że jestem w kiblu.

– Enn, co ty zrobiłeś? – usłyszałem speszony głosik.

– Wypierdalaj Neurin. Zejdź mi z oczu, bo ja wyciągnę uranogranata.

– Ale co ja…

Sam wypadłem zza drzwi.

– Wiesz, czyjemu kosmopsu dziarałeś wczoraj dupę? To był kosmopies brata prezydenta Federacji.

– I co z tego?

– To druga najbogatsza rodzina na tej planecie.

– I co z tego?

– I druga najbardziej uzbrojona rodzina na tej planecie.

– No i? – zapytał Neurin pokornym tonem, a ja oparłem się o ścianę.

– Wszyscy teraz dzwonią po żywą wilkcieraczkę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *