• O tym, jak (nie) zostać Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy

    Ostatnio poczułam, że męczą mnie czarne scenariusze. Ale jakie czarne scenariusze? – myślicie pewnie. Czy człowiek, który tak się uśmiecha, jest zdolny do snucia jakichkolwiek scenariuszy, ciemniejszych choć odrobinę od żółtego, pięknego słonecznika? Ha-ha. Zdziwilibyście się. Cały czas dyskutuję sobie z moją wewnętrzną krytyczką na temat tego, jak bardzo źle/dobrze piszę teksty, ale w kwestii czarnych scenariuszy nie mam nawet cienia wątpliwości. Jestem Quentinem Tarantino czarnych scenariuszy. Moje czarne scenariusze wjeżdżają w moje życie jak góra lodowa w Titanica, a patent żeglarza po morzu zwątpienia wyssałam razem z mlekiem matki. Są ludzie, którzy na każdą szklankę w połowie pustą znajdą radosne uzasadnienie. Ja węszę podstęp i nieszczęście, gdy nadmiar wody…