powieści Sylwii Dec

O powieściach, podróżach i plikach Excela

Ostatnio pomyślałam sobie, że nudzi mnie elitaryzowanie sztuki i pisania.

To gadanie o ambitnej prozie. To przyklejanie łatek prostego czytadełka dla książek, które pobudzają emocje tysięcy ludzi i łatek wielkiego dzieła dla tych, które pobudzają trzech krytyków. To ocenianie tego, kto czyta i co czyta – z założeniem, że jeśli sięgasz ku tej konkretnej półce w księgarni to na pewno jesteś tym konkretnym człowiekiem.

Jakby okładki książek były pytaniami w tanim psychoteście.

A w te lato to znudzenie uderza mnie coraz bardziej.

To lato jest momentem, gdy pisanie i tworzenie czuję nie w ideach, tylko w materii.

Nie chcę rysować cienkim ołówkiem na delikatnym papierze. Może słodkie serduszko, może eleganckie serduszko, a może takie industrialne, takie o ostrych kątach?

Chcę patrzeć, jak żywa krew przelewa się przez żywe mięśnie.

Chcę tworzyć historie, które wprawiają w ruch prawdziwe serce. 

*** 

W maju i w czerwcu zamieszkałam w pociągu. Nie kłamię, nie ściemniam. Jeden bilet kupowałam za resztę z poprzedniego i rozpoznawałam już konduktorów na linii Białystok-Warszawa.

Tournee rozpoczęłam w maju od wizyty na Roztoczu. Pod wodzą Pauliny Grzybowskiej pisałyśmy i malowałyśmy, tropiłyśmy leśne, roztoczańskie tajemnice. Wywiozłam stamtąd mnóstwo pięknych wspomnień i ciepłych słów, calutki zapisany sztambuszek i przekonanie, że zaszycie się w leśnej głuszy powinno być raz na jakiś czas przepisywane na receptę.

Na przełomie maja i czerwca także zalegałam w okolicy krzaka. Raz w tygodniu odwiedzałam warszawski Jazdów i warsztaty opowieści prowadzone przez Grupę 501. W małych fińskich domkach wśród wielkich drzew i pachnących krzewów tworzyliśmy swoje historie, budowaliśmy różne światy i uczyliśmy się, jak robić to jeszcze lepiej. A na koniec zaprosiliśmy gości i opowiedzieliśmy swoje historie na malutkiej, zaimprowizowanej scenie. Na tej scenie ja zostawiłam kawałek swojego serduszka, bo tam – mając przed sobą zasłuchanych ludzi – poczułam, że chcę iść w tym kierunku, że chcę opowiadać tak, by poruszać ludzi, by coś zostawiać w ich światach i sercach.

A potem jazda była jeszcze lepsza.

*** 

Czerwiec to Irlandia, Waterford u Adzika. Razem z Beatą zalęgłyśmy w adzikowym salonie. Za dnia buszowałyśmy w charity shopach, popołudniami schodziłyśmy na pisanie do kawiarni, a wieczorami lęgłyśmy się w domu, krążyłyśmy po kątach, pisałyśmy, czytałyśmy sobie to, co piszemy i gadałyśmy o wszystkich możliwych światach. W zeszłym roku to u Adzika właśnie kończyłam powieść o mieście Veira i o szczurołapie Mosie – w małej knajpce na wzgórzu, z widokiem na ocean, pisałam najbardziej emocjonujące fragmenty. 

W tym roku z Waterford przywiozłam kilkadziesiąt stron drugiego tomu przygód szczurołapa Mosy, które zaskoczyły nawet mnie jako ich autorkę. Do tego doszło kilka bibelotów z charity shopów, kilka ubrań i całe morze – emocji, inspiracji, pomysłów. Będę długo pamiętała nasze czytania, nasze rozmowy, ten moment, kiedy teksty z myśli wiły się w rzeczywistość, w namacalną opowieść, którą żywy człowiek tuż obok czyta.

A prosto z jednego końca Europy pognałam na drugi koniec – na Krąg Kobiet w podlaskiej Białowieży, organizowany przez Centrum Terapii Leśnej.

Tam z zupełnie nieznajomymi kobietami odkrywałyśmy działanie leśnych kąpieli, poznawałyśmy puszczę, gadałyśmy o życiu, o pasjach i o tym, o czym można gadać, mając prastary las za sąsiada. Jednego wieczora usiadłyśmy przy ognisku i słuchałyśmy świętojańskich opowieści. A drugiego wieczora przy ogniu dzieliłyśmy się swoimi historiami i druga połowa mojego serduszka ewidentnie została wśród płomieni. Gdy jeszcze było jasno, przeczytałam jedną z “Baśni o Przemianach” – na głos, wśród słuchaczek, zerkając na reakcje i zasłuchane twarze. A na dobranoc, gdy już kończyliśmy ognisko, opowiedziałam baśń, którą także opowiadałam na jazdowskiej scenie – araukaryjską legendę o dziewczynie z czaszką zamiast twarzy.

Opowiedziałam ją zupełnie inaczej, niż w Jazdowie – nie miałam światła, nie miałam sceny, nie było mnie prawie widać. Ale miałam ogień, miałam gwiazdy, prastary las – tak, jak w legendzie – rósł dookoła.

No i co tu dużo mówić – popłynęłam.

Mówię tak, bo dokładnie tak to czułam. Jakby ktoś zabrał z mojej głowy wewnętrznego krytyka, pieprzenie o tym, że to nie ma sensu, że to niepoważne, że to sama nędza. Nagle zrobiłam się tylko ja i słuchaczki, tylko ja i świat, kosmos dookoła, a w jego sercu – opowieść. Wchłonęły mnie rytmy, wchłonęły mnie intonacje, wchłonęło mnie rysowanie obrazów – a kiedy wreszcie noc się skończyła, ja długo nie mogłam zasnąć.

Wtedy zrozumiałam, że tak, jak opowiadam, tak też chcę i pisać. Że to o słuchanie chodzi w tworzeniu opowieści. Że opowiadamy i na moment jesteśmy w tym razem – czy to w kręgu przy ognisku, czy to nad słowami książki.

Nie chcę tworzyć cienkim ołówkiem na delikatnym papierze – może słodkie serduszko, może eleganckie serduszko, a może takie industrialne, takie o ostrych kątach?

Chcę wprawiać w ruch żywe serce.

*** 

Po drodze było jeszcze parę innych, szalonych okazji. Do Krakowa pojechałam na letnią sesję fotograficzną z nieziemską Karoliną Pszczołą, która potrafi to, co niewypowiedziane, zaklinać na zdjęciach. Przeżyłam najlepsze, trzydniowe niemalże wesele mojej własnej siostry. A potem wróciłam do domu, do spokojnych pieleszy i cóż…

Pisałam znowu.

Prawda o mnie jest taka, że mam w sobie dwie części i każda jest dobrze rozwinięta. Jedna to ta od metafor, od wyobraźni, może nawet od poezji. Ta, która tworzy światy i wzruszające obrazy. A druga – hmm, ta druga wyżywa się totalnie na limitach znaków i formułach w Excelu.

No i w lipcu, moi drodzy, zrobiła mi się synergia. 

Na tapecie mam nadal drugi tom powieści o przygodach szczurołapa. Kończę tę historię, ale ona zupełnie jest z gatunku tych, które muszą poleżeć, by głowa odwdzięczyła się efektownym konceptem. Do głowy przyszedł mi nowy pomysł – taki letni, taki szalony, taki w sam raz do pisania na balkonie. A ponieważ czerwiec i lipiec to jest totalnie mój prime time w skali roku, porwałam się na szalone założenie.

Skoro wołają mnie oba pomysły, to czemu ich obu nie pisać?

To brzmi oczywiście jak początek chaosu, dwa nieskończone projekty i równie nieskończona depresja autorki. Ale od czego mamy formuły? Od czego mamy Excele?

W efekcie drugi tom przygód szczurołapa powstaje w weekendy. Tam nie dam rady wskakiwać na chwilę. Muszę pilnować, czy zasady magii stykają, czy z Mosy nie zrobiłam blondyna, a z władającej ogniem Animede – nieśmiałej kokietki. Jak wchodzę do Veiry, to wchodzę na całe popołudnie – a wychodzę z wypiekami na policzkach, bo strasznie mnie kręci to, gdzie zmierza ta historia.

A drugą historię piszę sobie w tygodniu.

Druga historia to powieść o Anielce. Anielka jest wiedźmą, ale ma baaaardzo specyficzną dziedzinę. Ma także kota, który kocha Harleye. Ma sąsiada, który pisze horrory i rzuca jej czasem czaszkę pod nogi. A pewnego dnia na jej drodze staje dziwna, niepokojąco nagląca misja.

Do powieści o Anielce podeszłam zupełnie inaczej. Tam nie mam świata, który tworzyłam od dzieciństwa, nie mam zasad pradawnej magii – jej rzeczywistość jest inna. 

I z nią pracuję inaczej niż z Veirą.

Przy Anielce założyłam sobie, że w każdy dzień roboczy piszę do niej 10 000 znaków. 5 dni roboczych daje 50 000, w 7 tygodni powinnam uzbierać 350 000.

I wiesz co?

Właśnie zaczęłam trzeci tydzień.

Wyobrażam sobie teraz, że jeśli jest gdzieś Bóg Natchnionych Weną Poetów to właśnie spada z firnamentu i ryje bladym liczkiem w czarną ziemię. Ale ja odkryłam, że mi paradoksalną wolność dają te wyliczenia. Wiem, co muszę zrobić. Wiem, ile muszę zrobić. Moja wyobraźnia ściska się z limitem. Przy Anielce moje granice stają się fundamentem, od którego mogę się odbijać.

Piszę o tym dlatego, bo totalnie się jaram. Dwa różne tematy, dwie różne metody pracy – to takie proste. Mnóstwo frajdy sprawia mi takie poznawanie siebie, takie tropienie dróg swojego mózgu i tego, jak mogę to przekładać na działania.

Dlatego też o tym wspominam w tej notce.

Może akurat moje poszukiwania zainspirują do szukania w sobie Ciebie?

*** 

A zatem – powieściowy lipiec! Proszę trzymać kciuki za szczurołapa Mosę, bo biedak nie ma ze mną łatwo zupełnie. Proszę trzymać kciuki za Anielkę, bo ona chyba jeszcze nie wie, na czyją klawiaturę wpakowało ją życie.

Ja zaś zaszywam się w pisaniu i będę meldować, co z tego dalej wyjdzie.

Wyjść z zaszycia planuję w sierpniu. Jeśli będziesz przejazdem w Radomiu 19 sierpnia, to zajrzyj na Ogólnopolski Festiwal Opowieści. W sobotę będę tam opowiadać baśń i czuję, że będzie pociesznie. Niech za najlepszą zapowiedź wystarczy fakt, że baśń będzie o migrenie, bólu pleców i śmierci.

Trochę czekam na moment, kiedy znów zajmę miejsce wśród ludzi, kiedy znów popłynie opowieść – i moja, i inne. Kiedy znów będziemy mogli razem ją przeżywać.

A tymczasem – będę Ci słać pozdrowienia z balkonu.

Ze światów i opowieści, które teraz właśnie tworzę.

*** 

Dlatego nie czuję zupełnie elitaryzmu i wysokich ambicji.

Ja po prostu chcę opowiadać chwytające za serce historie. 

Marzę o tym, by nie były delikatnym szkicem. Nie muszą być ambitną prozą. Nie chcę, by stały się zimnym, zamkniętym dla trzech osób eksperymentem.

Marzę o tym, by były żywe.

By wprawiały w ruch żywe serca.

2 komentarze

  • Galeony Baśni

    Cudownie intensywny czas jsk widzę! I tyle punktów wspólnych choć w tej chwili przeżywanych oddzielnie!
    Wyobrażam sobie, że za rok razem ruszymy na Festiwal Opowieści w Radomiu, a może i na Tabor Opowiadaczy.
    Ostatnio właśnie zastanawiałam się czy nie zaprosić Cievdo wspólnych Opowieści w kawiarni i zastanawiałam się jak to przyjmiesz, czy nie za szybko chce wciągnąć Cię w ten świat a Ty wyprzedzasz moje kroki. Już wsiakłaś! 😃.
    Przyznam, że trochę zazdroszczę tych pięknych podróży na które nie nam wvtym roku ani możliwości ani siły i wszystko przesuwam, na za rok, bojąc się że coś umknie, zmieni się, zapomną o mnie.
    I wiem, że to absolutnie niemądre, zwłaszcza że nie stojevw miejscu. Uspokajam teskniace serce i cieszę się, że Cię spotkałam i tak bliskie są nasze pasje.
    Uściski Sylwia i podboju w Radomiu. Pozdrów proszę tam wszystkich ode mnie.

  • Aga

    Nieśmiałość czuję, gdy mam napisać coś pod tyloma pięknymi zdaniami.
    Spotkałyśmy się w Białowieży na Kręgu i magiczne to było spotkanie. Uśmiecham się na wspomnienie Ciebie, cała w środku się uśmiecham!
    Jaki kosmos mieszka w Tobie, jaką masz jego i siebie świadomość, jak go tworzysz i rozwijasz i jak przepieknie się nim dzielisz! Na czas Twojej opowiesci Świat się dla mnie zatrzymał, wsiąkłam ze zdumieniem i radością i poczułam się bardzo obdarowana!
    Dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *