O baśniach, pociągach i burzach przedwiośnia

Od stycznia robię we wtorki szaloną rzecz, by spotkać baśnie.

Wsiadam o piątej rano w pociąg. Jadę z Białegostoku do Warszawy, ale tak naprawdę – dosypiam, kończę te sny, które musiałam przerywać o trzeciej nad ranem. Z Dworca Centralnego wsiadam w autobus – jadę do warszawskiego biura mojej firmy. Tam pracuję osiem godzin, potem idę na kolejny autobus, śmigam na drugą stronę Warszawy i jestem.

Wtorkowe wieczory spędzam na kursie opowiadania historii na żywo. Nie planowałam tego zupełnie, choć zgrało się idealnie z moim najnowszym projektem. Po prostu znalazłam informację, a może to informacja znalazła mnie, i tak już tam sobie jestem.

I wiecie co?

Choćbym nie wiem, jak zmęczona była, choćby dopadła mnie Migrena Tygodnia albo Zmęczenie Miesiąca, to jednak zawsze wracam z warsztatów postawiona na nogi. Zawsze przebieram nogami w powrotnym autobusie. Pracujemy z opowieściami. Uczymy się opowiadać baśnie tak, by wyciągać najważniejsze sensy. By tworzyć światy – tu i teraz, w tej jednej przestrzeni, z tymi ludźmi, którzy akurat są tam teraz z nami. Nie piszemy długopisem czy piórem – piszemy całymi sobą. Piszemy głosami, gestami, ruchami. Wrażliwością. Obserwacją. Tym, co widzimy w innych ludziach. Snujemy wątki opowieści, łapiąc reakcje słuchaczy.

Zbliżamy się do sedna opowiadania opowieści.

Do tych momentów, kiedy razem możemy być w kręgu i przekazywać sobie ważne rzeczy. Bawić się, bać się, przeżywać rozterki. Być obok siebie – całym ciałem, sercem, umysłem i wrażliwością.

I to jest dopiero kosmos.

***

Mam wrażenie, że działa to trochę tak, jak te wodne kręgi.

Zmieniona w jednej sferze, zmieniam się w innych.

Cykliczność roku wjechała w moje życie na pełnej.

W pandemii przeżywałam to jeszcze po omacku.

W tym roku już wiem, że listopad i grudzień to jest czas na mentalne spanko. Nie ma sensu silić się na nic więcej, cała natura śpi i tu warto pójść za przykładem większości. Tylko człowiek ma tak nawalone pod sufitem, że chciałby zapieprzać do nieskończoności.

Przedwiośnie to czas wychodzenia spod mentalnej kołdry. Niby jeszcze deszczośnieg pada, ale już mniej boli wstawanie o szóstej. Niby jeszcze szaro, ale pomysły już się kłębią w tych szarościach. Jak żywioły szaleją za oknem, jak śnieg przeplata się z deszczem, by zaraz stać się słońcem, tak i we mnie wszystko szaleje – poleci i upadnie, wzbije się i rozbije, jest bardzo dobrze i bardzo źle jednocześnie. Gdy to się skończy, przyjdzie czas na wiosnę – na pełną pracę, na wiosenną krzątaninę, działanie i porządki. Na tworzenie nowego i odradzanie się z ciemności.

Lato to czas na siedzenie w krzakach, na chłonięcie zachodów słońca, szumu rzek i czarów zieleni. Ale też – czas na wymyślanie najodważniejszych pomysłów, bo ja nigdy nie jestem taka dzielna jak wtedy, gdy słońce mocno świeci.

A potem – jeszcze parę miesięcy pracy na jesień i znów hops, lecimy pod kołderkę. Z tym wszystkim, co przyszło do głowy gdzieś między letnimi krzakami, barwami i zapachami.

No kosmos to jest, nie życie.

I tak, jak kiedyś kupowałam dziesięciopaki piwa w promocji, tak teraz czaję się na dziesięciopaki bratków na balkon. A moje tworzenie zbliża się do tworzenia natury. Nie ma napieprzania każdego dnia. Za wszelką cenę. Bez myśli o skutkach. Jest planowanie – czas wymyślania, czas pisania, czas cięć. Czas mentalnego spanka, albo ten magiczny czas, kiedy „tekst musi poleżeć”.

I spokojna droga do tego, by stawać się opowiadaczką.

Stworzycielką światów, zbudowanych na odbiciach serca.

***

Lubię te momenty, kiedy inni ludzie czytają moje teksty przed publikacją. Kiedy je sprawdzają, kiedy są czytelnikami beta. Ja sama czasem także bywam betą, ale gdy mnie o to poprosicie, nie liczcie, że będziemy się biczować przy złym wyborze przymiotnika albo przy literówkach.

Ja zupełnie nie tak to widzę.

Nie mówmy o tym, jakie literówki są w tekście. Powiedz mi przede wszystkim, w jakich momentach chciało ci się płakać. W jakich momentach nie mogłaś powstrzymać się od śmiechu.

Jakie słowa wracają do ciebie po nieprzespanej nocy.

Najpierw zajmijmy się sercem, a nie logiką.

Jest taka część pisarskiej mnie, która kocha wykresy. Jakkolwiek teraz możecie widzieć w oczach wyobraźni pisarskiego hipisa, to ja nie do końca taka jestem. Poza kreatywnym hipisem jest we mnie światotwórcza księgowa, która wytyka mi wszystkie błędy i nieścisłości – tak bardzo, że raczej utnę z tekstu za dużo, niż za dużo pozostawię (tu ślę pozdrowienia dla Adzik, która pomogła mi namierzyć to babsko).

Ale gdy przychodzi do najważniejszych momentów, to jednak twórcza księgowość ustępuje miejsca emocjonalności.

Bo przecież z emocji tworzymy opowieści.

***

Z emocji też zrodził się projekt, nad którym teraz pracuję.

“Baśnie o Przemianach” to 7 magicznych historii o kobietach, które musiały uporać się ze zmianą

Spotkacie tam Kartografkę, którą mapy zawodzą. Łowczynię, która odkrywa, że poluje sama na siebie. Zbrojmistrzynię, która traci swój oręż. Zajrzycie do warsztatu Stworzycielki Światów i przekonacie się, co rodzi się, gdy spotka się Początek i Koniec.

To historie, które tworzyłam, by uporać się z kryzysem, który mnie dopadł. By samej sobie opowiedzieć o tym, że mogę dać radę, że pewne procesy są w porządku, a zmiana budzi strach, ale może przynieść coś dobrego. Teraz już to wiem, ale gdy to przeżywałam, bardzo potrzebowałam sama sobie o tym powiedzieć. A teraz mogę też mówić o tym dla Was.

A do tego – przygotowałam też workbook “Baśnie o Przemianach”, w którym znajdziecie ilustracje z e-booka w wersji do samodzielnego kolorowania i 21 pytań do samodzielnej refleksji. Dzięki temu sami będziecie mogli poszukać swoich zbroi, odkrywać ogrody swoich myśli czy też odnaleźć mapy swojej codzienności – w pytaniach bowiem zawarłam metafory i symbole, na których opierają się “Baśnie…”

Myślę, że „Baśnie o Przemianach” nie powstałyby, gdybym patrzyła na swoją twórczość jak na literackie wyścigi. Pierwsze opowiadania tworzyłam na Pisalni u Aleks Makulskiej, pierwowzorów słuchały moje ukochane Pisarki podczas naszych środowych wieczorów pisania na żywo. Teraz przy moim projekcie są ze mną moje matronki. Aleks Makulska, która jak nikt potrafi dmuchać w skrzydła. Karolina Sawka, która psychologiczną wiedzę łączy z pisarską wrażliwością. Justyna Luszyńska, która wie, jak nakleić plasterek zarówno na duszę, jak i na strukturę powieści. Kobiety z ekipy Kompasu dla Kobiet, które co kwartał wysyłają niesamowite pismo w świat.

Od samego początku “Baśnie” mają dookoła siebie ludzi, jest społeczność, jest krąg. Do tego kręgu zaproszę Was już 21 marca – bo w ten dzień “Baśnie…” będą miały swoją premierę.

A ja jestem zupełnie onieśmielona, jednocześnie zaś – totalnie mnie to jara.

***

Co będzie dalej? Nie mam pojęcia 😀 Drugi tom powieści o mieście Veira się tworzy. Ja odpoczynku od pisania szukam w ilustracjach, a na lato chodzi mi po głowie kilka bardziej rękodzielniczych pomysłów. To wszystko jest jak małe ziarenka, które mam gdzieś zagrzebane w ziemi swojego serca – już się przebijają przez skorupkę, ale ja mogę się dopiero domyślać, co z tego wyrośnie.

I tego właśnie chciałabym nam wszystkim życzyć – żeby na tę wiosnę wyrosło w nas coś pięknego.

Coś prawdziwego.

Coś, przez co będziemy śmiać się i płakać, będziemy o tym myśleć o czwartej rano po nieprzespanej nocy.

Bo życie jest za krótkie na pozy i ponure kompromisy.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *