Czy superbohaterki mają okres?
Budzisz się rano. Jesteś superbohaterką i wiesz, że przed Tobą kolejny trudny dzień. Trzeba nakopać paru złolom. Ba, może nawet uratować świat. Ale wtedy czujesz znajomy ból w podbrzuszu i wiesz, że przed Tobą na razie inny dylemat.
Tampon, podpaska czy kubeczek?
Granice wyobraźni
Czasami zdumiewa mnie ta ironia losu. Lekkim okiem oglądamy kolejne fantastyczne światy. Lekkim okiem patrzymy na walki, latające flaki, monstrualne kreatury nie z tej ziemi. A jednak granice naszej wyobraźni mają swoją konkretną linię i ta linia nie kończy się za siedmioma górami, morzami czy światami.
Niekiedy ta linia sięga tam, gdzie zaczyna się okres.
Kiedyś nie zwracałam na to uwagi, ale teraz myślę o tym coraz częściej. Brakuje mi kobiecości w kobiecych bohaterkach w fantastyce. Ale nie tej kobiecości spod znaku wydekoltowanej sukni czy żelaznego bikini, zakładanego do walki. Ta kobiecość może fajnie wyglądała na okładkach książek z lat 90., kiedy kobiety w fabułach były ozdobnikiem, ale teraz starzeje się gorzej niż efekty specjalne w tanich horrorach z lat 80.
Superbohaterka, która ma okres. Wojowniczka, która nie może dopiąć zbroi, bo jest w tej fazie cyklu, kiedy całe ciało puchnie. Wiedźma, która wsuwa czekoladki na potęgę, bo to ten czas w miesiącu, kiedy mogłaby żywić się colą, czekoladą i kebabem. To moja mała lista marzeń fabularnych, którą można jeszcze z powodzeniem rozszerzyć. Superbohaterka-matka? Wiedźma, która ma na głowie utarczki z nastoletnią córką? Wojowniczka szykująca się do porodu? Im więcej o tym teraz myślę, tym bardziej czuję, jak ta lista jest długa.
Można zapytać – po co tyle świata rzeczywistego w fantastyce? Po co te okresy, napuchnięte brzuchy, cola i kebaby? Czy porody nie mogą zostać spokojnie na porodówce, zamiast straszyć ludzi w fantastycznych fabułach?
Takie pytania jednak nie pojawiają się, gdy mówimy o rzeczach stereotypowo przypisanych do mężczyzn. Motywy związane z męskim światem funkcjonują w popkulturze od dawna i nikt nie widzi z tym problemu. Druga strona zatem również powinna być widzialna – tym bardziej, że nadal mówimy o połowie populacji. I skoro chłopcy mogą oglądać na ekranie swoją reprezentację, to fajnie byłoby, gdyby kobiety, osoby niebinarne i inne mniejszości także miały taką możliwość.
Bo fantastyka – nawet, jeśli jest najbardziej odjechana – i tak koniec końców kształtuje jakiś aspekt naszego świata.
Burze i płaczki
Jakiś czas temu przez moją bańkę przetoczyła się lekka burza, związana z pogłoską, jakoby Johnny’ego Deppa w „Piratach z Karaibów” miała zastąpić kobieta. Pamiętam też reakcje na wieść o tym, kto zastąpi agenta 007, a płaczki na temat niskiego wyniku „The Marvels” w box office nadal przelatują przez internet.
Teoretycznie powinnam być zadowolona. Super, niech kobiety przejmują kultowe role. Teoretycznie powinnam się oburzać. Jak to, film z kobiecymi superbohaterkami został nisko oceniony?
A ja myślę o tym, że nie potrzebuję zupełnie, by kobieca bohaterka wchodziła w męskie buty. Robimy to przecież od zawsze, żyjąc w tworzonym przez mężczyzn świecie. Nie oburza mnie słaby wynik filmu z główną kobiecą bohaterką, jeśli była ona słabo napisana.
Bardziej rusza mnie to, że w XXI wszystkie mniejszości dalej muszą funkcjonować w odbiciu od męskiego świata. I że kobiece superbohaterki są pisane jako przerobienie postaci męskich – tym razem w wielkobudżetowym wydaniu.
A przecież mamy wzorce. Mamy doświadczenia i potrzeby kobiet. Mało tego, mamy także specjalistki od badania kobiecych historii na przestrzeni wieków.
Podróż superbohatera vs podróż superbohaterki
Powszechnie wiadomo, że większość filmów fantastycznych albo przygodowych opiera się o koncepcję monomitu, którą ujął w swojej książce Joseph Campbell. Ja dowiedziałam się o tym dobrych kilkanaście lat temu. Synteza popularnych wątków mitologicznych, która wyciągała jeden, uniwersalny wzór podróży i misji bohatera we wszystkich kulturach zafascynowała mnie i faktycznie, otworzyła mi oczy na wiele fabularnych niuansów i jako czytelniczce, i jako pisarce.
A jednocześnie – całkiem niedawno dotarło do mnie info, że jest też książka, która w podobny sposób pracuje z mitologicznymi historiami kobiet. Marion Murdock napisała „Podróż bohaterki”, wyciągając w niej uniwersalny wzór kobiecej historii, która jest zupełnie inna niż męska. I chociaż Campbell napisał książkę o modelu podróży przedstawiciela jednej części ludzkości, a Murdock – o podróży przedstawicielki drugiej części, to jednak hype wokół obu książek jest nieporównywalny. Campbell to klasyk, a do książki Murdock trzeba się jednak dokopać.
Czy będzie lepiej?
Do tematu podróży bohaterki wrócimy jeszcze w ramach naszych rozkminek jako Światografki. A tymczasem spójrzmy też na jaśniejszą stronę tego tematu – coraz więcej pojawia się na rynku książek, gdzie kobieta nie pełni roli ozdobnika. Coraz więcej książek pokazuje taką kobiecość, jaką znamy ze zwykłego życia. Zwróciłam na to uwagę po raz pierwszy, gdy czytałam „Tajne przez magiczne” Katarzyny Wierzbickiej. Jak ja się utożsamiałam z reakcjami głównej bohaterki Agaty – totalnie robiłabym tak samo na jej miejscu.
Tym bardziej zatem czuję sens mówienia o tym, że potrzebujemy prawdziwego obrazu w fantastyce. I z premedytacją wyposażam moje bohaterki w menstruacje, gorsze dni, ale też i te lepsze. Jak to w życiu, jak to w cyklu. Bo ten, kto twierdzi, że kobieta to płeć słabsza, zapomniał chyba, że to kobiety krwawią w bólu przez ¼ każdego miesiąca, a ich potrzeby sięgają dalej, niż do przysłowiowego nadjeżdżającego z dali księcia – i najwyższy czas, by o tym sobie przypomnieć.
Na koniec zróbmy sobie zatem szybką listę. Jakie książki fantasy lub sci-fi z silnymi, realnymi postaciami kobiecymi możecie polecić?
Jeśli znacie takie, zostawcie info w komentarzu – niech się dalej niesie!